fot.: Eliza Kos
O wzbudzającej wiele emocji EP-ce ELO POLO, WCK, planach na najbliższą przyszłość, a także o kobiecej perspektywie – zarówno w ogólnym ujęciu, jak i patrząc poprzez pryzmat sceny hip-hopowej, opowiada Ryfa Ri – jedna z najbarwniejszych polskich raperek, artystka od lat związana z kulturą streetową oraz – jak się okazuje – po prostu świetna babka.
Cytując Noizz – „GRO$$-POL ma wszystko, żeby stać się rapowym feministycznym hymnem”. Jak ustosunkowałabyś się do tego stwierdzenia? Czy taki odbiór utworu Cię zaskakuje? Czy przeciwnie – pisząc ten kawałek postawiłaś sobie za cel stworzenie takiego fem protest songu i jesteś dumna, że jest właściwie interpretowany?
Ryfa Ri: Pisząc ten kawałek, w ogóle się nie zastanawiałam, czym to będzie, zresztą tak jak zazwyczaj. Wiesz, ja po prostu przelewam na papier to, co mi w duszy gra, a co się później z tym stanie, to już jest trochę poza mną. Zdejmuję z siebie odpowiedzialność kreowania swoich piosenek na jakieś tam. Ze względu na mnie samą chciałam powiedzieć to, co powiedziałam w tym numerze. Chciałam z siebie zdjąć tę presję, tę konieczność zakładania masek, ten określony kanon, to, jaka mam być, żeby się spodobać – zarówno jako kobieta, jak i raperka. No i też z rozmów z moimi kompankami, koleżankami ze świata sztuki wyniknęły pewne przemyślenia co do tych wersów. Totalnie nie spodziewałam się, że to będzie jakiś feministyczny tytuł roku… – że roku, to na pewno nie, ale że feministyczny? Tu mogę chyba stwierdzić, że tak, taka interpretacja mnie w zasadzie nie zaskakuje.
Rozprawiasz się tu ze stereotypami kobiecości, z tymi wzorcami, które zostały niejako narzucone. Patrząc na zagraniczną scenę mamy wiele artystek, które uczą swoje słuchaczki odwagi bycia sobą, samoakceptacji.
Zatrzymam się na chwilę przy tym kanonie. Powiedziałaś, że został narzucony, ale zobacz – on tak naprawdę nigdy nie został zdjęty. Na wymagania wobec kobiet ja patrzę też poprzez rozmowy ze starszymi osobami, np. moją babcią, no i choćby poprzez literaturę. Od zawsze było tak, że od kobiet pewnych rzeczy się po prostu oczekuje. Co też z jednej strony nie jest dziwne, bo żyjemy w społeczeństwie, a w nim wszyscy wymagamy różnych rzeczy od siebie nawzajem, każdy przyjmuje jakieś role.
Tyle, że teraz ten kanon uległ jakiemuś totalnemu przejaskrawieniu. Jak popatrzysz na Instagrama, na social media – to, jaki tam kreuje się wizerunek kobiety tzw. idealnej – to okazuje się, że on nie ma absolutnie żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości.
Zgadzam się, jak najbardziej. To jest w ogóle ciekawe. Bo właśnie moja kumpela ostatnio cytowała Milana Kunderę, gdzie w Nieznośnej lekkości bytu powiedział, że „coś co nie jest akceptacją rzeczywistości, taką, jaka ona jest, coś co jest pięknem, które ignoruje fakty, można nazwać kiczem.” I ja się totalnie z tym zgadzam. Z tego wychodzi taki kicz, taki plastik. Od razu stają mi przed oczami memy z zestawieniem: bez makijażu vs make up noł make up albo makijaż tzw. francuski, gdzie widzisz tylko czerwone usta, żółte zęby i szluga vs makijaż amerykański – wieczorowy o 8 rano, totalnie bez skazy, napompowany. Tak to wygląda. Ale co jest jeszcze śmieszniejsze, to zobacz, że artystki z zagranicy są takie idealne– one same i ich produkcje (jeżeli mówimy o Ameryce oczywiście). Tylko, że one też mówią trochę o czymś innym według mnie. Dużo to rozkminiałam – tę taką niby odwagę, bezkompromisowość Nicki, Cardi, wszystkich tych lasek i doszłam do wniosku, że tam dochodzi też aspekt rasowy. One od zawsze były ostatnim ogniwem łańcucha pokarmowego. W USA masz taką hierarchię: biały facet, biała dziewczyna, czarny facet i dopiero na samym końcu masz czarną dziewczynę. Do tego od zawsze wyśmiewane były ich cechy fizyczne – duże piersi, okrągłe pośladki, duże usta, duże nosy. Więc np. przejaw przejaskrawienia tych atrybutów czarnej kobiety ja uważam za totalnie zajebisty. One po prostu biorą co ich i może w sposób taki trochę nikiforowo-plastikowy wyciągają to na wierzch i to jest super, mega inspirujące. To jest coś, co próbowałam zrobić w GRO$$-POL. One biorą wszystko na klatę – tak, mam wielkie biodra, tak, mam wielkie usta, patrz się na to teraz i wytrzymaj z napięciem. I bardzo podoba mi się ta moc u tych czarnych dziewczyn z Ameryki, u wszystkich dziewczyn w ogóle.
Rzeczywiście, Amerykanki często używają tej broni. Na naszym podwórku takich głosów jest jednak niewiele. Dlaczego?
Być może jest to trochę na marginesie, bo wiesz – ten kobiecy rap? Takie pejoratywne określenie, które powoduje, że taki singiel zawsze będzie zepchnięty na bok. Ale to nie znaczy, że tych głosów nie ma, może tylko nie są wystarczająco słyszalne. Moja serdeczna ziomalka i OG-ska polskiej sceny – WdoWA – nagrała multum takich kawałków. Niedawno nagrała też Och Karol, który jest z kolei odwrotnym w odbiorze singlem o facetach i ich stereotypach. Inne dziewczyny też reprezentują ten mindset, po prostu będąc sobą. Mamy np. AdMę, która się reklamuje na Instagramie i nie wstydzi pokazywać się w bieliźnie i pięknych ubraniach, że tak powiem używając ponglisha – „claimuje” swój wygląd, jest WdoWA, która rapuje sobie totalnie trafne miejskie punchline’y, jest Rena, która też jest zupełnie inna, to samo Kara, jest Lilu. To pięknie pokazuje, jaką my mamy różnorodność i że właśnie nie ma jednego kanonu kobiety. Każda z nas ma lampki na potencjometrach swoich różnych cech i to jest zajebiste. Mnie to cieszy, że jesteśmy tak różne, daje mi to siłę. A dlaczego nie ma hymnów feministycznych? Być może ze względu na rzeczywistość, gdzie wiadomo z czym spotka się taki singiel. A może dlatego, że dziewczyny nie mają potrzeby robić takich numerów? Wolą reprezentować zamiast się babrać i walczyć z wiatrakami?
Czemu w kulturze hip-hop kobiety w tańcu są akceptowane, ich obecność jest jak najbardziej naturalna (mam wrażenie, że w ogóle hip-hop tańczy więcej kobiet niż mężczyzn), na scenie muzycznej natomiast – i myślę, że dotyczy to nie tylko raperek, ale także DJ-ek czy producentek muzycznych – wzbudzają często mieszane uczucia? I to niekoniecznie tylko w środowisku, ale także wśród słuchaczy?
Zdecydowanie więcej kobiet tańczy. Ale taniec to też jest w ogóle taka rzecz, że to faceci mają w nim większe problemy – z rodzicami, kolegami, itd. To też jest druga strona tego samego medalu. Dlaczego Mojżesz szedł tam z tymi wiernymi tak długo? Żeby starsze pokolenia już odpuściły. W pewnym momencie starsze pokolenia muszą odejść od swoich przyzwyczajeń. Musi przyjść ten moment, w którym te stereotypy, że facet nie może tańczyć, a baba nie może znać się na mikserze (nie mówię tu o tym kuchennym), przestają mieć rację bytu. Bo to jest moim zdaniem tego rodzaju zdziwienie. Z psychologicznego punktu widzenia jesteśmy tak zbudowani, że działamy trochę według schematu – „wykreśl to, co nie pasuje”. Nasz mózg tak działa – zaznacz to, co jest dziwne w tym ciągu dajmy na to liczb czy figur. I wydaje mi się, że to robi umysł odbiorcy. Niemniej, z punktu widzenia osoby robiącej craft, powiedziałabym, że wszystko zależy od tego, jak się to wszystko rozegra.
Można przekuć te niesprzyjające warunki na swoją korzyść?
Zdecydowanie. Z jednej strony pewnie trudniej jest zostać kobietą DJ – to już Lazy powie Ci dokładnie – ale z tego, co z nią gadam, to jasne, niełatwą sztuką jest opanowanie tych wszystkich technicznych aspektów, niuansów itd. Przede wszystkim jednak ten świat jest po prostu bardzo męski, a to powoduje, że trzeba wymieniać się energią z wieloma facetami. I głównie to w tym jest trudne, dla wielu dziewczyn niełatwo jest być np. jedyną kobietą w grupie. Ale jeśli ktoś nie ma problemu z tym, że ta energia jest nierównoważna, może to rozegrać w drugą stronę. Jeżeli jest mało kobiet DJ, to znaczy, że jest więcej miejsca dla mnie. Z jednej strony może boleć, że damska scena rapowa jest taka mała (ja np. przechodzę etap, że mnie to boli), ale można też podejść do tego tak, że kurde, łatwo jest mi się piąć w tej sytuacji, łatwo mi tworzyć tę scenę. Inaczej jest, gdy tworzysz coś od zera, w mniejszej społeczności, bo to jest zawsze bliższe sercu. Jak jest nas więcej i robi się z tego biznes, to ma to też swoje konsekwencje.
Jakie są największe bolączki kobiecej części sceny?
To trzeba by zapytać każdej kobiety, bo każda będzie miała inne. Moje największe są chyba właśnie takie, jak w GRO$$-POL. Ja szczerze życzę wszystkim, żeby pozwalali sobie robić dokładnie to, co chcą. Po prostu. Grunt to sobie pozwolić. W naszym kraju cały medal antykobiecych (czy jak w tańcu antymęskich) stereotypów, to jest taki kaganiec. Życzę wszystkim, żeby go nie mieli. Ja się zawsze bardzo cieszę sceną. Wiesz, np. na mojej ulicy są 3 zajebiste raperki. Na mojej, jednej ulicy. Tu mam iskierkę nadziei i takie hasło od b-boya Aliena Nessa: „support your local ghettos”. Ja nie muszę nagrywać piosenki z Margaret, nie mam takiej potrzeby, ale cieszę się, że Kara się rozwija, że jest tam gdzieś ta scena i miejsce na takie rzeczy. Czy efekty tego się komuś podobają czy nie – nie mnie to oceniać. Generalnie świetne jest to, że te raperki są, ale trzeba ich szukać. Tylko one też same muszą sobie na to wszystko pozwolić i przygotować się, że będą musiały przejść przez całe morze, za przeproszeniem, gówna.
No właśnie, to jest chyba też kwestia tego, że trzeba przebić się jeszcze przez cały ten syf i ścianę hejtu. I być może to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego ta scena jest taka mała? Nie każdy ma tyle wytrwałości.
Tak, to wszystko po drodze to jest totalny ściek. Trzeba mieć twardą skórę albo – jeśli nie masz, bo ja np. nie mam – przekminić sobie po prostu parę rzeczy. Mamy 2021 rok – wystarczy jedna sesja u psychologa, aby to sobie ułożyć. Kobiety w popie też dostają morze hejtu, mężczyźni w rapie tak samo, tylko traktują to po swojemu. Zawsze znajdzie się wrażliwy mężczyzna, który sobie nie poradzi z hejtami i znajdzie się silna baba, która się śmieje z glamrapu. Dopóki to nie są kryminalne posty (bo ostatnio parę kryminalnych przy okazji informacji o wydaniu płyty Wrrr z WdoWĄ i Reną znalazłam – takie rzeczy, że od razu normalnie sprawdzić IP i oddać sprawę do sądu), to wydaje mi się, że trzeba po prostu się uzbroić w cierpliwość i nabrać odpowiedniego dystansu. Trzeba też rozumieć, na jaką scenę się wchodzi. I jak się jest młodą raperką, to się trochę tego nie rozumie. Trzeba zyskać doświadczenie. To doświadczenie powinno się powoli budować, a ono od razu dostaje kopa, w twarz. Jedyne, co ja mogę zaproponować od siebie, to że zawsze jestem, zawsze chętnie gadam, dzielę się swoim doświadczeniem ze sceny. Znam dużo młodych raperek – ze Śląska, z mojej ulicy, z Fundacji „Twoja Pasja”, z projektu „Się Kręci” – i zawsze służę wsparciem, jako starsza koleżanka z branży. Tyle mogę. Jak kiedyś będę bogata i będę mogła wydawać ludzi jak Missy Elliott, to będę te wszystkie super raperki zgarniać i wypuszczać w świat.
Wracając jeszcze do GRO$$-POL – co powstało pierwsze: ten kawałek czy Weź się od siebie WCK? Widzę pewne analogie między tymi numerami, zwłaszcza w warstwie tekstowej, i zastanawiam się, czy rzeczywiście były dla siebie wzajemną inspiracją?
Pierwszy był na pewno Weź się od siebie, bo powstał w grudniu 2019, jak byliśmy z WCK na wyjeździe rapowym. GRO$$-POLpowstał w okolicach marca 2020. Nie pamiętam, na co konkretnie ja się tak wkurzyłam, że usiadłam i napisałam ten kawałek. Możliwe, że one się łączą moją postawą, momentem w życiu, w którym ja po prostu potrzebowałam się od siebie odpierdolić. Zresztą też wydaje mi się (choć chłopaki chyba tego nie podzielają), że to ja wymyśliłam ten tytuł Weź się od siebie. Byłam akurat w takim momencie w życiu, kiedy chodziłam na terapię i musiałam uporać się z paroma rzeczami. Zwyczajnie odczepić się sama od siebie, na wielu warstwach – toksycznych myśli, swojego ciała, tego wiecznego muszę.
Zaryzykowałabym stwierdzenie, że EP-ka ELO POLO to album o niemiłości… Niemiłości drugiego człowieka do naszej osoby, ale i nas samych do siebie….
Wow, piękne! Na maxa! Ale to w ogóle ciekawe, bo dzisiaj Mada się mnie zapytał, do kogo jest Poproszę Polokainę i ja mu powiedziałam, że nie po to pisałam kawałek, żeby mówić, ale że spoko Adaś – to nie do Ciebie, sorry (śmiech). Chociaż oczywiście kocham Adasia, ale not that way. I właśnie wtedy sobie pomyślałam, że Polokaina to jest coś, co już zostawiłam i że to jest już taka niemiłość. Ciekawe, że teraz wyciągasz taką interpretację, bo dosłownie chwilę przed naszym spotkaniem też o takim właśnie ujęciu myślałam.
„Ta raperka udawała/że kolana jej nie miękną nigdy/Że łajdaczka z instagrama znana/jej nie zrobisz krzywdy”. Idąc dalej –czy możemy zaryzykować też stwierdzenie, że z pozoru pancerna Ryfa nie jest jednak całkowicie „bulletproof”? ELO POLO było dla Ciebie sposobem na przepracowanie wyjścia z jakiejś relacji? Ja tak to odbieram, może też dlatego, że każdy, słuchając muzyki, szuka w niej jakichś odniesień do siebie, do swoich przeżyć i wydaje mi się, że znam tę sytuację, że to, co czytam między wierszami, potrafię odnieść do jakichś tam swoich doświadczeń.
No to fajnie, że tak to poczułaś, na tym poziomie właśnie. Super! Oczywiście, że to słuszna interpretacja. Co prawda akurat wersy o tej raperce pisane były na zewnątrz – czyli były właśnie o gwiazdach, które się robią na nietykalne, doskonałe, a to po prostu nie może być prawda. Z drugiej strony oczywiście, że przemycałam tu swoją wrażliwość, za którą biorę pełną odpowiedzialność, która, mogłabym powiedzieć (bez niemiłości do siebie), jest wręcz nadwrażliwością. I tak, ja sobie całą płytą ELO POLO przepracowałam pewne rzeczy i może tak naprawdę pozwoliłam sobie powiedzieć to, co do tej pory powiedzieć mi było trudno. Nawet nie tyle na zewnątrz, bo tam jestem dosyć konkretną osobą, taką bossy dziewczyną, ale przed samą sobą. Tą płytą dałam sobie stempel. Jakaś prawda została wypowiedziana, zaakceptowana, przytulona, zostawiona. I cieszę się, że tak odbierasz te momenty emocjonalne, bo to znaczy, że jesteśmy gdzieś tam wszyscy wrażliwi. I chyba dobrze, jak muzyka jest o tym, ja tego właśnie, między innymi, w muzyce szukam.
Hip-hop jest/może być, w pewnym sensie, formą skutecznej autoterapii?
Oczywiście. U mnie zawsze to tak wyglądało. Po pierwsze, moje teksty, dosyć proste, bezpośrednie, dają mi możliwość wypowiedzenia tego, co tam w sercu siedzi. Jak coś mówię, to dopiero wtedy staje mi to przed oczami, werbalizuje się. Po drugie – sublimacja – to jest zajebisty i dojrzały mechanizm obronny psychiki człowieka. Od zawsze sama lubiłam to robić. Lubię też towarzyszyć ludziom w ich podróży. Sztuka jako patent na to, żeby sobie radzić. No i po trzecie – satysfakcja z tego, że coś robię, że coś brzmi, że jest muzyczne. Ja też od zawsze jestem rytmiczna i potrzebuję jakiejś dynamiki, jakiegoś rytmu w swoim życiu. Dlatego dla mnie rapowanie czy śpiewanie jest też takim fizycznym aspektem. To trochę tak, jak niektórzy ćwiczą jogę czy idą biegać, żeby być zdrowszym na muniu i w ciele. Dla mnie rapowanie jest podobną aktywnością. Rap to trochę sport. A sport to zdrowie.
Zostając jeszcze przy ELO POLO, dlaczego postawiłaś na współpracę akurat z Panamą?
Miałam bity od Panamy u siebie na kompie. Kilka mi się bardzo podobało i próbowałam coś tam pod nie kiedyś pisać, ale że poprzedni album 47unk był zlepkiem różnych producentów, rożnych stylów, to jakoś mi to tam nie pasowało. Potem nastała pandemia, miałam chwilę, żeby się zastanowić, wyciągnęłam te bity i zrozumiałam, że nie mogę zrobić z Panamą tylko jednego numeru. Że po prostu Panama jest tak jakiś, że daje tak ciepłą muzykę, tak jedyną na naszej rodzimej scenie, że muszę do tego napisać coś więcej. Zaczęłam więc tworzyć, to się zaczęło składać i po prostu poszło to już taką kulą śniegową. Za GRO$$-POLEM i ELO POLO już wiedziałam, że piszę na całą EP-kę. Ostatnie 2 kawałki to już byłam pewna, że to jest nasz album, że to robimy. Nieśmiało pytałam Panamy, czy wydajemy, a on, że: „jasne stara, dzięki, super”.
Czemu nie zdecydowałaś się na wydanie albumu również w wersji CD?
Zdecydowałam się na kasetę dlatego, że to jest cały koncept album. ELO POLO ma oczywiście wiele znaczeń, jak to u baby. Możesz to zinterpretować na milion sposobów, co ja osobiście lubię w tym naszym kobiecym podejściu. Często w ogóle kawałek mi się rozjaśnia dopiero, jak go usłyszę, już po nagraniu. Wtedy sobie myślę: „aha, to jest jeszcze o tym”. Wychodzą te wszystkie podskórne, dodatkowe wibracje. Wracając jednak do epki, to główny koncept jest tu taki, że ten album kręci się dookoła symbolu jakim jest moje auto – Volkswagen Polo Fox Coupe 86c, ’89 rok.
Kultowe auto.
Dokładnie, kultowe auto, które jest moim pierwszym autem i które absolutnie pokochałam. Polo stał się symbolem mojego sposobu życia. Nim się przemieszczam, w nim sobie myślę, zdarza mi się w nim pisać kawałki. Jak chciałam sobie napisać love songa – takiego ogólnego – to mogłam go ubrać w formę Polo. Jak chciałam napisać dissa – to samo. Akurat dissa mi Adaś podsunął, co było świetnym pomysłem. Wszystkie tematy, które mi towarzyszyły przy pisaniu tego albumu, mogłam ubrać w formę auta. A że akurat w Polo jest tylko kaseciak to stwierdziłam, że konceptowo będzie dobrze, jeśli wyjdzie to tylko na kasecie. Taki patencik bardziej image’owy. To nie było nastawione na zarobek. Kasety są drogie – i w wykonaniu, i w zakupie. Natomiast już oczywiście słuchacze podnieśli głosy, że jak to nie ma CD, oni chcą CD, bo mają wszystkie moje płyty. Więc zrobię limitowany drop na kompakty. Niemniej – kaseta była priorytetem, a że kasa, jaka na nie poszła nie bierze się znikąd, to teraz najpierw musi mi się ona zwrócić. Jak się zwróci, wypuszczę CD dla maruderów, żeby już nie marudzili. W ogóle jak my robiliśmy te kasety, to dostaliśmy test pressy z nawijalni i to było jak z kosmosu, my się na to jak na ufo patrzyliśmy: „co to jest”, „ale czekaj – wciągnęło”, „a weź, przewiń”…
„Dawaj ołówek” (śmiech)
Dokładnie. (śmiech). Super też, ze DJ Lem był taki cierpliwy w robieniu masterów, które a to pasują do kasety, a to nie pasują. Taśma nie weźmie tyle dźwięków, ile jest w stanie wziąć cyfra. Musieliśmy na podstawie test pressów wypracować brzmienie, które nie będzie brzmiało jak na… kasecie – czyli do dupy, stłumione. Żeby nie syczały góry ani doły, których kaseta nie jest w stanie przerobić. Nie było łatwo, ale fajna przygoda z tą kasetą.
Ostatnio miałaś również intensywny czas z WCK – wydaliście 2 świetne krążki, łącznie 34 kawałki. Z albumu na album możemy odnieść wrażenie, że nie tylko coraz bardziej rozwijacie skrzydła, ale też, że coraz bardziej zacieśniają się więzi między Wami. Jesteście jak rodzina. Albo jak Friendsi XXI wieku, że nawiążę do swojego ukochanego serialu i stylistyki, którą posługujecie się w Waszych grafikach, logo, gadżetach. Tym samym wydaje mi się, że reprezentujecie jak nikt inny (aktualnie) na polskiej scenie wartości, które są de facto fundamentem hip-hopu Ekipa, skład, wsparcie. Nie tylko na polu muzycznym, także życiowym… „Dzięki Kajtek za rozmowę, wtedy ledwo, teraz stoję”… Masz poczucie, że rzeczywiście tak jest? I dalej – czy coraz mocniejsze zawiązywanie więzi przełoży się na to, że wypuścicie w najbliższym czasie jeszcze więcej wspólnego materiału?
Ty mnie coś tu bierzesz pod włos chyba (śmiech). A tak poważnie, to my zawsze byliśmy bardziej ziomkami, którzy robią razem muzykę, a nie muzykami, którzy stają się ziomkami. Ta nasza wspólnota zawsze więc była. Ona też dojrzewa, bo my dojrzewamy. Ja mogę o sobie powiedzieć, że staję się powoli panią, że dorastam, więc relacje z ludźmi się zacieśniają, bo z jednej strony ten czas, staż, beczki zjedzonej soli, morza wypitej łychy, wiadomo – to cementuje. Ale też w związku z tym, że wszyscy stajemy się coraz bardziej dorośli, to każdy ma też coraz więcej swojego własnego życia. Ile projektów to urodzi – nie wiadomo. Kuba się teraz wyprowadził na Północ, Emil też się wyprowadził, Diana wyjeżdża, więc mamy takie 2 sekcje trochę – pomorską i warszawską. Na pewno będziemy robić wspólne rzeczy – lubimy sobie raz na jakiś czas zorganizować przygodę. Emil jest takim przygodowym typem i on wymyśla zjazdy, wyjazdy, obozy rapowe, na których tworzymy całe płyty, jak ostatnio Skład Kru. Ale nie jest też tak, że wynajmiemy dom, stworzymy komunę i będziemy teraz codziennie wydawać mixtape. Jednak każdy z nas prowadzi to życie ku swojej dojrzałości i swojemu spełnieniu. Niemniej im lepiej się rozumiemy, tym lepiej i szybciej/sprawniej robimy wspólne projekty. Balans więc na pewno będzie zachowany.
Możemy się więc czegoś spodziewać w 2021 roku?
W tym roku albo w następnym myślę, że tak. Przy takich produkcjach, jak nasze, gdzie masz zaangażowanych tyle osób – w nagrywanie, miksy, produkcję, master, oprawę graficzną itp. itd., to po prostu trwa. Przy Skład Kru bardzo ciężko pracowaliśmy. Wydaje mi się, że przy następnej płycie nie będziemy się chcieli aż tak spinać, tylko damy sobie na spokojnie czas na wszystko, co tego czasu wymaga. Powolna praca zamiast hardkorowego ciśnięcia.
Marzą mi się już też koncerty…
Oj tak, mi też! Myślę, że będziemy je robić, że puszczą nas latem. Nie mogę się już doczekać i koncertów i afterów. Jak tylko nas odmrożą, to na pewno zrobimy jakąś trasę Skład Kru, Emil już nad tym pracuje.
A jakie masz solowe plany na ten rok?
Na razie muszę odkuć się z gościnek, bo mam dużo fajnych, które czekają. To jest mój taki plan na dziś, po naszym spotkaniu. Już się odezwałam też do jednego producenta z Wrocławia, zobaczymy co mi odpisze. Jestem zachwycona rzeczami, które robi – takie kosmiczno-dźwiękowe wonky beats. Mam ochotę na jakiś kolejny odjazd, kolejny koncept album. Na pewno będę szukać nowego brzmienia, chcę trochę jeszcze bardziej sobie pośpiewać, jak krtań da.
Super, że tak eksperymentujesz, wędrujesz w różne zakamarki muzyczne.
Widzisz, bo mi też się nudzi zwyczajnie. (śmiech) Poza tym wiesz, ja też już trochę pozjadałam zęby i pościerałam kolana w tańcu, i wiem po prostu, z czym to się je, jaka jest droga. Najważniejsze jest solidne foundation. Jeżeli ja umiem w boom bap i uczę się śpiewać, umiem w jazz, rozumiem jazz, to znaczy, że ja dopiero wtedy mogę zrobić boom bap-jazz. Mam być może powstrzymujący mnie przed byciem supergwiazdą hip-hopu ogromny szacunek do tego, co robię. Do warsztatu. Będę sobie eksperymentować, sprawdzać, w czymś będę dobra, w czymś gorsza. Ale najważniejsze, że to idzie po kolei. Tak jak mówi Rakim: „know the ledge”. Szczebelek za szczebelkiem. Dopiero potem można łączyć. Tak robi się coś świeżego, ale musisz wiedzieć, skąd ta świeżość pochodzi. Miles Davis zrobił 7 przewrotów w jazzie, ale umiał w nuty, znał klasykę. Ja podchodzę do tematu, inspirując się właśnie taką postawą. Być może to też jest moja kobieca overkompetencja, bo kobiety też często, według badań statystycznych, potrzebują być bardziej kompetentne, ambicjonalnie podchodzą do wielu rzeczy, są bardziej krytyczne. Ale to też chodzi o to, że jak wiem, co robię, to jestem 1000 razy bardziej wolna. Nikt mnie nie zagnie, nikt mnie nie zaskoczy. Teraz np. próbuję zrozumieć trapowe, southowe, drillowe brzmienia. Jak wiem, w czym się poruszam i wezmę spontanicznie mikrofon, to używam świadomie tych zabiegów. To już wtedy nie jest autotune, bo jest popularny, tylko to jest autotune świadomy, artystyczny performance.
Planujesz również płytę z Reną i WdoWĄ. Kto był inicjatorką tego przedsięwzięcia ?
Rena, to ona pierwsza się odezwała. To było też tak, ze miałyśmy zrobić jeden, wspólny numer. Spotkałyśmy się w studio u Szweda i tam doszłyśmy do wniosku, że to jest tak ekstra, że robimy to razem – że każda z nas jest tak inna i jak wspaniale będzie zrobić wspólnie muzę, która będzie eksplozją trzech różnych podejść, że uznałyśmy, że nie, dobra, szkoda potencjału tylko na jeden kawałek, robimy z tego całą płytę.
Kiedy możemy spodziewać się jakichś singli?
Chciałabym, żebyście single mogli usłyszeć i obejrzeć już w kwietniu. Zobaczymy. Jak już coś się ukaże, to wtedy sukcesywnie będziemy dawać znać co, gdzie i kiedy. Nie chcę spoilerować. W tym miesiącu jadę do Szczecina i będziemy robić już pierwszy klip. Nagrania są mniej więcej zamknięte, płyta więc jest, tylko trzeba ją tam przytulić, opatulić, dopracować. Nie mogę się już tego wszystkiego doczekać, bo to, jaka moc płynie dla mnie z procesu robienia tej płyty, to jest nie do opisania. Chciałabym już wysłać tą energię do ludzi. Jestem tym mega zajarana.
Zdradzisz coś więcej na temat charakteru tego krążka?
Zdradzę. Tempa będą raczej newschoolowe, ale to nie znaczy, że zabraknie tu jakichś wartości. Bardziej będzie to ying-yang. Będą bangery, refleksje, ciekawe pomysły na kawałki. Będzie WdoWA, która punchuje totalnie, Rena, która też punchuje totalnie i swoją naturalnością po prostu rozjeżdża. Będzie trochę podśpiewów, będą fajne rytmy.
Czuję, że będzie tam też jakiś mocny przekaz… Uważasz, że polski hip-hop potrzebuje kobiecego punktu widzenia i pewnego przewartościowania?
Według mnie każda scena potrzebuje każdego punktu widzenia. To trochę jak w WCK: każdy ma swój punkt, a jednak stoimy obok siebie, idziemy ramię w ramię. Z jednej strony każdy po swojemu, ale wszyscy patrzą w tym samym kierunku. Wymaga to pewnej świadomości, która jest trochę ponad tym, co kto uważa. I wydaje mi się, że scena podobnie potrzebuje wszystkich aspektów – to napędza, to ze sobą dyskutuje, to wybucha, to odzwierciedla życie. Czy potrzebuje przewartościowania? Tu jak z ludźmi – wszyscy codziennie potrzebujemy przewartościowania. „Należy się zmieniać, by jakim jest się pozostać”. Zawsze dobrze jest kwestionować to, co się dzieje, być zaangażowanym, zastanawiać się. Tylko tak się człowiek rozwija i idzie do przodu. Niech każdy myśli co chce, ale niech myśli. I niech będzie otwarty. Brak otwartości to brak chęci do refleksji. Jeśli mówimy o scenie rapowej, która jest wydmuszką, gdzie zwykło się liczyć i kalkulować, to nie dziwne, że nie ma tu otwartości, bo każdy wpada w jakąś taką dziurę z umowami, kliknięciami itd. Ja tam nie jestem, nie chcę tam być. Nie chce mi się też mówić ludziom, którzy nie chcą głębiej zastanowić się nad sceną, że mają to robić. Cieszę się, że mogę robić swoje i że sobie na to pozwoliłam.
Rozmawiała: Magdalena Żmudzińska