Derek Chauvin, amerykański policjant z dziewiętnastoletnim stażem oskarżony o nieumyślne zamordowanie George’a Floyda został w tym tygodniu uznany przez ławę przysięgłych za winnego wszystkich przedstawionych mu zarzutów. W ciągu ośmiu tygodni ustanowiona zostanie długość jego wyroku. To bez wątpienia przełomowe wydarzenie w historii amerykańskiego sądownictwa. Ruchowi BLM przygląda się teraz cały świat. Ja przyjrzałam się jego historii z perspektywy muzycznej. Ścieżką dźwiękową do tej opowieści napisał… Kendrick Lamar.
Kendrick Lamar powiedział że wszystko będzie ok, ale…
…nie jest. A to dlatego, że pięć lat po wydaniu To Pimp A Butterfly, z którego pochodzi powyższy cytat, konceptualny album, mówiący o zarówno o setkach lat bólu i zmagań czarnoskórych w Ameryce, jak i problemach których doświadczają obecnie, album wciąż pozostaje aktualny. A utwór Alright potrzebny.
“Byłem w różnych częściach świata i ludzie śpiewali to na ulicach,” – powiedział o Alright, które stało się nieoficjalnym hymnem ruchu. „Gdy to dzieje się poza koncertami, wiesz, że jest odrobinę głębiej zakorzenione niż tylko piosenka. To więcej niż zaledwie kawałek nagrania. To coś czym ludzie żyją – twoje słowa.” – Kendrick Lamar dla New York Times
Alright pełni funkcję współczesnego Lift Every Voice And Sing – utworu autorstwa braci Jamesa Weldona i J. Rosamonda Johnsonów, który na początku XX wieku był nieoficjalnym „czarnym hymnem narodowym” – śpiewano go na licznych protestach walczących o wyzwolenie czarnych w czasach, gdy trwała jeszcze segregacja rasowa w Stanach – Afroamerykanie byli zmuszeni do korzystania z oddzielnych szkół, publicznych toalet, ławek parkowych, pociągów czy miejsc w restauracjach, a prawo zabraniało międzyrasowych małżeństw. Piosenka z gatunku gospel wzbudzała siłę do walki, dawała protestującym poczucie jedności, napawała nadzieją na lepsze jutro. Podobnie jak utwór Kdota współcześnie, mówiący wprost chwytliwe „We gon be alright!” mimo jednoczesnego zwracania uwagi na problemy czarnych. Podobnie jak wcześniej wspomniany utwór, nawiązuje do Boga, mającego tę społeczność w opiece. Muzycznie piosenkę trudno zaliczyć do kategorii gospel, lirycznie za to – spokojnie.
Kendrick Lamar za album To Pimp A Butterfly otrzymał w 2015 nagrodę Grammy. Bracia Johnsonowie nie mieli co liczyć wtedy jeszcze na takie wyróżnienie – utwór był wybitny, ale przecież był autorstwa ludzi gorszej, jak na tamte czasy, kategorii. I przy porównaniu tych dwóch utworów widzimy postęp – czarni artyści dokładają swoją cegiełkę w walce o wyzwolenie całej społeczności i ta cegiełka jest niezwykle ważna – Johnsonowie rzeczywiście przyłożyli rękę do poprawy sytuacji w Stanach jako zasłużeni członkowie NAACP (Krajowe Stowarzyszenie na Rzecz Popierania Ludności Kolorowej), co na pewno przyczyniło się do pozytywnych zmian, jak np. to, że czarni zajmują miejsce obok białych na rozdaniach nagród. Sprawa równości jest pchana do przodu, w dużej mierze dzięki artystom. Kendrick swoją twórczością pomógł pewnie niewymiernej ilości młodych ludzi dorastających we współczesnych gettach. Dlaczego więc, po trzech latach od wydania ostatniego albumu, zapytany o powód swojego letargu artystycznego, Kdot odpowiada „Ni**as don’t apperciate it”?
Właśnie dlatego, że Alright nadal jest potrzebne i aktualne. Nie dziwię się jego frustracji. Inspiracją do napisania kawałka na pewno była sprawa z 2014r. w Ferguson, gdzie miały miejsce pokojowe i mniej pokojowe protesty po zamordowaniu 18 – letniego Michaela Browna przez funkcjonariusza policji, za to, że „wyglądał podejrzanie” – za to że był czarny. Nie był uzbrojony. To przykład brutalności policji w Stanach, szczególnie widocznej w odniesieniu do Afroamerykanów. Kendricka śpiewano przy protestach w Baltimore gdzie ofiarą rasistowskiej policji padł 25 – letni Freddie Gray. Wymieniać można by dalej – w 2015 prawdopodobieństwo natychmiastowej kary śmierci za nic bądź za lekkie przewinienie było pięciokrotnie większe w przypadku czarnych niż w przypadku białych.
A w 2020? George Floyd, Breonna Taylor, Ahmaud Arbery. Alright ponownie głośno wybrzmiało na protestach. A warto zaznaczyć, że przypadki śmierci to bardzo skrajny, ale mimo wszystko jeden z bardzo wielu przykładów nierówności czarnych obywateli w Stanach, KTÓRA WCIĄŻ ISTNIEJE. Bez dwóch zdań – nie jest okej.
Tym niemniej, zwracając uwagę na problem rasizmu nie możemy rozmawiać tylko o skrajnych przypadkach. Według autorki tego artykułu – głównym problemem współcześnie jest to, że wciąż jesteśmy ze sobą skłóceni.
Niewolnictwo w Stanach zostało zniesione 6 grudnia 1985 roku i potrzeba było 102 lat do zniesienia segregacji rasowej w miejscach publicznych oraz do zakazu dyskryminacji w miejscu pracy. Obecnie zgodnie z literą prawa, czarni i biali Amerykanie są już równi. W teorii. Współcześnie segregację rasową zastępuje ekonomiczna: czarnym udało się wywalczyć teoretyczną pełnię praw obywatelskich, w praktyce jednak byli społecznością od wieków pozbawioną możliwości kształcenia, co przełożyło się na niski status społeczny nowo ochrzczonych obywateli. Części z nich udało się w pewien sposób „dogonić” resztę Amerykanów i dziś stanowią klasę średnią, która w publicznym dyskursie najczęściej zajmuje stanowisko zbliżone do programu politycznego Baracka Obamy – wykroczenie ponad paradygmat rasowy, zjednoczenie wszystkich mieszkańców USA jako wspólnotę.
Niestety, mówimy teraz o nielicznym gronie szczęśliwców – druga część Afroamerykanów do dziś ponosi konsekwencje nierównego społecznego startu. Tragiczna sytuacja czarnej niższej klasy średniej stale się pogarsza i jest w istocie problemem na tle rasowym, a nie zwykłą odnogą nierówności ekonomicznych, jak próbuje się ją przestawiać. I tu już nie mówimy o zwykłym czarnym obywatelu, który najczęściej nie przywiązuje zbytniej uwagi do swojego koloru skóry – mówimy o mieszkańcu getta, który w pigmencie widzi powód otaczającej go przestępczości, uzależnień, rozbitych rodzin, bezrobocia, biedy i ogólnego rozkładu. Edukacja najczęściej go nie interesuje – ba, na biednych przedmieściach jest postrzegana jako uleganie kulturze białych, których po latach nadal widzą jako bezwzględnych właścicieli niewolników. Bo nadal dźwigają brzemię tamtych czasów.
I choć Barack Obama cieszył się poparciem obu wspomnianych przeze mnie grup, ta druga nie podziela ideologii „przekroczenia rasy” – przekształca ów powód swojego cierpienia w coś, co daje poczucie dumy, wyższości nad białymi oprawcami. I nie można mieć do nich o to pretensji – ci ludzie nie będą wierzyli w równość ras, bo jej zwyczajnie nie widzą.
Tylko że… odpowiedzią na rasizm nie może być rasizm. To zwyczajnie nie działa. Ta postawa napędza błędne koło biedy. Choć mieszkańcy gett dorobili się wspaniałego dobytku kulturowego, to wizerunek czarnego rapera – gangstera, który dumnie obnosi się ze swoim kolorem skóry, wygląda ładnie tylko na okładce albumu. W rzeczywistości przyczynia się do utrwalania postaw, które decydują o tym, że sytuacja nizin społecznych się nie poprawia. Duma ze swojego koloru skóry na pewno nie jest jedną z nich – czarni mają prawo ją mieć. Jest nią choćby gloryfikowanie przestępczości – pieniądze zapewniają lepszy byt, ale te z działalności przestępczej dotrą tylko do garstki wybranych, reszta będzie dalej polegać na zasiłkach.
Nadzieję na rzeczywistą poprawę sytuacji przynosi wizerunek rapera – dobrego dziecka w szalonym mieście, piszącego rymy obok strzelaniny, czyli Kendricka Lamara, który w swoich tekstach zawarł wszystkie słuszne zarzuty, które czarni mogą mieć do białych, ale zapisał też gotowy sposób na przerwanie owego błędnego koła. Kdota można bez grama przesady nazwać mesjaszem rapu – niesie bardzo ważną naukę, był bardzo długo wyczekiwany. Jeżeli jego słowa zostaną przez owe niziny społeczne dobrze zrozumiane, a następnie przełożone na rzeczywistość, Afroamerykanin przestanie kojarzyć się z przestępcą, a statystyki dotyczące brutalności policji wobec czarnych zmaleją. I broń Boże nie obarczam tu Afroamerykanów winą za to, jakie są teraz. Bo wynikają z błędów białych ludzi i dla wielu przypadków nie ma żadnego wytłumaczenia. Ale gdy ta uciemiężona grupa wybije sobie z głowy dawne schematy i samodzielnie podejmie walkę o lepsze miejsce w społeczeństwie na inne niż do teraz sposoby, być może nie będzie tak istotne już, co jest czyją winą, bo spełni się wizja Baracka Obamy, i amerykańskie społeczeństwo w końcu będzie jednością. I we gon be alright.