O obchodzącej właśnie 50. urodziny, z kilku przyczyn bardzo istotnej, płycie „Sticky Fingers”, fenomenie zespołu The Rolling Stones, Stonesomanii w Polsce i na świecie, powstaniu oficjalnego polskiego fan clubu zespołu i społeczności, jaką zrzesza, a także o pewnym projekcie, jaki szykuje ta liczna grupa prawdziwych zapaleńców opowiada Daniel Macidłowski – założyciel i prezes polskiego FC, gość, który energią i niewyobrażalną, trudną do wyrażenia słowami miłością do największej rock ’n’ rolowej grupy świata, mógłby obdzielić przynajmniej 1000 osób. Tzw. właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Dziś 50 lat kończy kultowy już album Rolling Stones – Sticky Fingers. Zgodziłbyś się ze stwierdzeniem, że to jedna z najważniejszych płyt w dyskografii zespołu? Które jeszcze albumy wskazałbyś jako przełomowe, kluczowe?
Wszystkie! (Śmiech) Oni naprawdę stworzyli wiele wspaniałych płyt i myślę, że właśnie dlatego już za życia stali się legendą. Z pewnością ważną płytą była Out Of Our Heads, gdzie znalazł się najsłynniejszy riff świata i Satysfakcja, której nie możemy osiągnąć od ponad pół wieku, pomimo, że słyszymy ją prawie na każdym koncercie. Mamy tu też cover utworu Dona Coveya – Mercy, Mercy – który grupa zagrała na żywo podczas ostatniej trasy po Stanach Zjednoczonych po raz pierwszy od… 50 lat. Czy jest na świecie jakakolwiek inna kapela, która może powiedzieć: „ten kawałek ostatni raz zagraliśmy 50 lat temu?” Aftermath to również ważna płyta w ich dyskografii. Na niej usłyszymy Lady Jane, Under My Thumb oraz słynne Paint It Black, w mojej opinii jeden z najlepszych ich utworów. Co ciekawe na początku tytuł miał przecinek (Paint It, Black), ale przez wzgląd na pojawiające się zarzuty, jakoby w takiej formie miał mieć wydźwięk rasistowski, został on usunięty. Nie sposób nie wspomnieć również o albumach: Between The Buttons, Baggars Banquet czy wypełniony po brzegi hitami Let It Bleed. Kocham całą ich dyskografię, jedne płyty bardziej, inne mniej, wiadomo, ale generalnie to są kamienie nieporastające mchem, od pierwszego do ostatniego krążka uważam, że Stonesi są po prostu wspaniali i co ważne, niezmiennie, od tylu lat trzymają poziom. Gdybym miał stworzyć listę dla osoby, która nie jest zaznajomiona z ich muzyką, jeśli w ogóle ktoś taki istnieje gdzieś na świecie (śmiech), to prócz wyżej wymienionych płyt znalazłyby się oczywiście Sticky Fingers – bez dwóch zdań również jeden z najważniejszych albumów – a także Goats Head Soup, Bridges To Babilon i Steel Wheels. No i oczywiście wydawnictwa koncertowe, bo tam są zawarte emocje, których nie znajdziemy na „czystych” krążkach studyjnych.
Masz jakąś ulubioną anegdotę związaną ze Sticky Fingers?
Jestem miłośnikiem winyli i długo polowałem na ten album wydany właśnie w tym formacie, z legendarnym zamkiem. Zawsze gdy trafiałem na egzemplarz z w miarę dobrze zachowaną okładką okazywało się, że płyta jest tak kosmicznie droga, że zwyczajnie mnie nie stać, albo że jest na niej wgniecenie… Długo zachodziłem w głowę, dlaczego te ubytki zawsze znajdują się w tym samym miejscu. Dopiero po czasie odkryłem, że zamek, pomimo oczywistych walorów wizualnych, ma też poważny mankament – powoduje wgniecenie, jeśli płyty są ściśnięte na półce… A przecież każdy kolekcjoner chce mieć ich jak najwięcej. Zostało to poprawione dopiero w box-owym wydaniu z 2018 roku, choć dalej należy ostrożnie się obchodzić z zameczkiem. Z anegdotek to pamiętam wywiad z Muńkiem Staszczykiem, w którym może nawet nie tyle chodziło o płytę, ile o knajpę o nazwie nie innej jak Sticky Fingers – a jakże – przy High Street Kensington w Londynie, założoną przez basistę Stonesów. Muniek opowiadał, że pracował tam przez tydzień, jakoś pod koniec lat 80. i że akurat w tym czasie lokal odwiedził legendarny zespół Queen. To musiało być ciekawe przeżycie – gotować dla Freddiego.
Sticky Fingers to pierwszy album Rolling Stones, w którym użyte zostało ich charakterystyczne już dziś logo. Jaka jest historia tej jednej z najbardziej rozpoznawalnych grafik na świecie?
Fani zazwyczaj o tym wiedzą, ale dla osób, które nie śledzą historii zespołu tak uważnie zaskoczeniem może być fakt, że pomimo tego, że okładkę płyty stworzył Andy Warhol, to jednak nie on jest autorem słynnego logotypu, tego, które teraz możemy oglądać praktycznie wszędzie. Za najsłynniejszy jęzor świata odpowiedzialny jest John Pasche, który, co ciekawe, w tamtym czasie był w ogóle jeszcze studentem, nie był zawodowym grafikiem. Do stworzenia logo wyłoniony został przez uczelnię, a początkowo grafika miała znajdować się wyłącznie na papierze firmowym powstałej wytwórni Rolling Stones Records. Symbol tak się jednak spodobał grupie, że został oficjalnym logotypem zespołu.
Kiedy zainteresowałeś się muzyką Rolling Stonesów?
Pamiętam z dzieciństwa, że mój wujek Sławek był wielkim fanem Rolling Stonesów i ciągle nucił ich utwory. Wtedy jednak niespecjalnie mnie one interesowały… wiesz lego, matchboxy, te sprawy – to było u mnie na pierwszym miejscu. Do czasu. W sierpniu 1998 roku w telewizji ciągle mówili o koncercie legendarnej grupy w Polsce. Pamietam reportaż o tym, ile tirów przywiozło scenę, jakiej wielkości miał być telebim i to, że będzie na nim widać każdą zmarszczę Jaggera. Ta powszechna ekscytacja udzieliła się i mnie. Gdy nadszedł dzień koncertu, oczywiście transmitowanego w telewizji, uprosiłem mamę, która swoją drogą również była fanką RS, żeby pozwoliła mi później pójść spać i obejrzeć całe to wydarzenie. Szczęśliwie się zgodziła. Oglądając show, nie mogłem wyjść z podziwu. Pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobił na mnie moment, gdy Mick lizał palce u stóp Lisy Fischer… To była pierwsza erotyczna scena, z jaką się w życiu zetknąłem. Wiesz, dziewięciolatek, który ogląda coś tak sensualnego… to musiało się odbić na mojej psychice (śmiech). Dalej mam tę scenę przed oczami. Teraz pewnie oznaczyliby to jakimiś ograniczeniami wiekowymi, ale wtedy to były inne czasy.
Jakie jest tło powstania oficjalnego polskiego fan clubu The Rolling Stones?
Ostatnio często wracałem myślami do początków i nawet ustaliłem oficjalną datę powstania fan clubu – 27 września 2017 roku. Choć wszystko zaczęło się 3 lata wcześniej, gdy prezydent Komorowski planował zorganizować koncert Stonesów z okazji 25. rocznicy upadku komunizmu. Pamiętam, że jak przeczytałem o tym w prasie, to znalazłem numer do kancelarii prezydenta RP i zadzwoniłem, zgłaszając chęć wolontariatu. Koncert co prawda był dopiero na etapie raczkujących planów, ale o dziwo otrzymałem telefon zwrotny i zostałem pierwszym wolontariuszem tego wydarzenia. Wydarzenia, które oczywiście, jak dobrze wiemy, finalnie nie doszło do skutku, ponieważ kapela co prawda była już w trasie, ale dokładnie na ten dzień, w którym mieliby wystąpić u nas, mieli zaplanowany występ w Tel Avivie i nie było możliwości poprzesuwania terminów. Moje marzenia zobaczenia ich na żywo rozsypały się wtedy jak domek z kart i myślałem, że nigdy się to nie uda. Udało się jednak, 12 października 2017 roku w Sztokholmie. Mniej więcej przy tej okazji, organizowania wypadu do Szwecji, postanowiłem dołączyć do polskiego fan clubu grupy. Ku mojemu zdziwieniu nigdzie jednak nie mogłem takowego znaleźć. Okazało się, że czegoś takiego u nas po prostu nie ma. Wtedy właśnie stworzyłem stronę na Facebooku i zacząłem szukać fanów, którzy dzieliliby moją pasję. Musiałem to zrobić, bo znajomi i rodzina już nie mogli słuchać mojego ciągłego gadania o Stonesach (śmiech). Fan club powstał z potrzeby serca i chęci poznania podobnych zajawkowiczów, ale szczerze nie sądziłem, że tak się rozrośnie i że będziemy robić w przyszłości tak skomplikowane projekty. To, co się dzieje teraz, przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Dzięki fan clubowi przekraczam kolejne granice i codziennie uczę się czegoś nowego. Coś pięknego.
Jak scharakteryzowałbyś polski fan club The Rolling Stones? Jakich ludzi zrzeszacie, na czym skupiacie swoją działalność?
Nie jest łatwo scharakteryzować tak dużą grupę ludzi, szczególnie, że przedział wiekowy fanów jest bardzo zróżnicowany, od 7 do 77 lat. Co nas łączy, to z pewnością, w pierwszej kolejności, miłość do RS. Niektórzy znają całą dyskografię na pamięć, inni byli na ponad 30 koncertach w życiu, ale są też tacy, którzy zakochali się w ich muzyce przy okazji warszawskiego koncertu niespełna 3 lata temu. Są wreszcie i tacy, którzy wcale nie mieli okazji usłyszeć ich na żywo. To nie ma znaczenia. Wszyscy kochamy muzykę, ten zespół i rock’n’rolla. Mogą nas dzielić różne rzeczy, ale z jednym się zgadzamy – The Rolling Stones są wspaniali i tego będziemy się trzymać, promując ich muzykę. Wcześniej jako fan club byliśmy zaangażowani w kwestie nie tylko muzyczne, ale i społeczne oraz polityczne. To był nasz duży błąd. Wydarzenia, które obserwowaliśmy mocno nas angażowały i przenosiliśmy to wszystko na również na FC, muzyka zaczęła schodzić na drugi plan, co gorsza zaczęliśmy się też dzielić. A przecież spotykamy się i obcujemy z muzyką po to, by odejść od problemów, polityki, tego co nas drażni. Muzyka powinna łączyć i nie kategoryzować. Podjęliśmy więc decyzję, że fan club będzie się angażował wyłącznie w pozytywne aspekty życia. Zamiast się kłócić o politykę i poglądy, lepiej odpalić płytę i pogadać o muzyce, nawet jeśli miałoby to owocować sprzeczką o to, która solówka jest lepsza. Na pewno będziemy starać się aktywizować sportowo fanów, dlatego też w tym roku organizujemy drugą edycję biegu na cześć The Rolling Stones. Chcemy zagłębić się w ciekawe bootlegowe i mało znane wydawnictwa, dlatego nasz redaktor Kris prowadzi cykl, który swoją drogą idealnie pasuje do Waszego portalu – #StonesowaStronaB. Prócz tego prowadzimy transmisje live, które wydają nam się ciekawą opcją przedstawienia historii zespołu, jego albumów, koncertów itd. Jest to też fajna możliwość spotkania z fanami, szczególnie w tak trudnym czasie, w jakim przyszło nam funkcjonować. Wszyscy tych spotkań potrzebujemy. Pomysłów na dalszą działalność fan clubu jest wiele, ale nie zdradzę wszystkiego w tym momencie. Powiem tylko, że czas pandemii wykorzystaliśmy w pełni, zadanie domowe zostało odrobione. Sukcesywnie będziemy rozwijać miejsce, w którym każdy fan Micka i spółki może czuć się swobodnie.
Czy jesteście w stałym kontakcie z fan clubami z pozostałych krajów? Jeździcie wspólnie na koncerty?
Fan clubów jest sporo i chyba jednym z najlepiej zorganizowanych jest grupa SHIDOOBEE, czyli miłośnicy ze Stanów Zjednoczonych. Do tej grupy należy też wielu polskich fanów i to jest bardzo fajne, że pomimo innej szerokości geograficznej tyle nas łączy, zawsze mamy o czym rozmawiać. No ale wszyscy jesteśmy w końcu małymi, toczącymi się kamieniami (śmiech). Jest też mocna grupa z Argentyny, ogólnie cała Ameryka Łacińska jest zafascynowana twórczością RS, co dobrze pokazuje film Ole, Ole, Ole! Z nimi również jesteśmy w kontakcie. W Europie z pewnością należy wyróżnić Holendrów i Skandynawów, ale tak naprawdę wszędzie, na całym świecie, znajdziemy bratnie dusze w związku z miłością do tej samej kapeli. Na koncertach, gdy tylko się spotkamy, wspólnie się bawimy.
Jak myślisz, z czego wynika Stonesomania, która opanowała świat? I co spowodowało wybuch Stonesomanii w Polsce?
Czas, gdy zespół się zawiązywał, to był okres przemian społecznych i kulturowych, wtedy tez rozkwitały media. Teraz cieszymy się, że w kieszeni nosimy urządzenia pozwalające nam na natychmiastowy kontakt z każdym, na całym świecie i na słuchanie muzyki jakiejkolwiek kapeli, którą byśmy sobie wymyślili. Wtedy było inaczej. Stonesi zawsze mieli świetny marketing i w tamtym okresie praktycznie tylko oni i The Beatles byli mocno promowani, co dało także efekt Beatlemanii swoją drogą. Jednak nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie byli prawdziwi. Gdy patrzy się na Keitha, to jest on uosobieniem rock’n’rolla i właśnie to w nim kochamy. Ta szczerość, świetny rytm i bluesowy sznyt utworów, który nie tylko wpada w ucho, ale i wchodzi w krew, sprawiają, że czujemy się wolni. To daje szczęście fanom na całym świecie, porywając coraz to młodsze pokolenia. I tak już od prawie 60 lat. W Polsce na pewno wielką rolę odegrało Radio Wolna Europa, bo za czasów komuny nie grało się zachodniej muzyki nigdzie indziej. Potem była stworzona dla Pagartu przez Manna i Olechowskiego lista 10 kapel z Zachodu, które ich zdaniem powinny u nas wystąpić. Dzięki temu wspominamy teraz słynne dwa występy w Sali Kongresowej z 1967 roku. To było coś niesamowitego. Zaszczepiło w młodych ludziach wolność. Ten wybuch emocji wtedy – nie boję się tego stwierdzenia – był jednym z elementów przyczyniających się do upadku komunizmu. To chyba był ten zapalnik numer jeden. No i oczywiście chorzowski koncert był także takim kamieniem milowym w naszym romansie z najlepszą kapelą świata. To wtedy zapłonął ogień tej miłości po raz drugi i dalej płonie, a każdy kolejny koncert tylko powoduje, że jest tego ognia coraz więcej.
W jakim kraju lub regionie Stonesomania jest największa i jak myślisz, dlaczego akurat tam?
To pytanie jest źle skonstruowane, powinno brzmieć „w jakim kraju Stonesomania jest największa i dlaczego akurat w Polsce?” (Śmiech). Chciałbym, by tak było, jednak pomimo naszej miłości i ogromnego zaangażowania muszę przyznać, że temperament latynoamerykański w tym przypadku wygrywa. Argentyńczycy prześpiewują całe koncerty, pomimo że często nie znają wszystkich słów. Są bardzo żywiołowi. To zapewne chodzi o ten południowy styl życia. Marzy mi się koncert w którymś z krajów Ameryki Południowej. Często wracam do płyty z koncertem z Hawany. To musiało być niesamowite przeżycie. Pierwszy koncert po 59 latach i to The Rolling Stones, w kraju, w którym za słuchanie radia można było trafić do więzienia. Na DVD widać emocje lokalnej społeczności, to samo musieli czuć Polacy w Sali Kongresowej 54 lata temu. Wydaje mi się, że to właśnie jest element katalizujący Stonesomanię. Jak długo nie możesz być sobą i nie czujesz satysfakcji, tak długo muzyka RS daje Ci wolność, a Ty stajesz się fanem na zawsze.
Na czym według Ciebie polega fenomen Rolling Stonesów?
Nie znam zespołu, który przez tyle lat, z taką energią i zaangażowaniem, tworzy i koncertuje. Jest to czterech kompletnie innych pod względem charakteru facetów, szczerze mówiąc solowo wcale nie najlepszych muzyków świata, natomiast razem tworzą mieszankę, która powoduje i powodować będzie jeszcze setki lat, ciarki na całym ciele milionów fanów. W 1962 roku zapoczątkowali lawinę, której w tym momencie nie da się zatrzymać. No i cudowne jest to, że są nieśmiertelni (śmiech), przecież ich ostatnią trasę koncertową przeżywamy już od lat siedemdziesiątych.
Które albumy RS są dla Ciebie najważniejsze?
Ciężko mi jest wybrać jeden ze studyjnych albumów, bo uwielbiam każdy, ale dużą sympatią darzę właśnie Sticky Fingers oraz Steel Wheels. Jestem jednak fanem wykonań koncertowych i tu do moich faworytów należy wspominana wcześniej płyta Havana Moon oraz Flashpoint. No i oczywiście Stonesowa odpowiedz na zaproszenie do MTV Unplugged, czyli płyta Stripped. Tam jest genialne wykonanie Shine A Light.
Czy masz swoją ulubioną stronę B?
Mam takie dwa bootlegi, które bardzo sobie cenię. Jeden z nich to oczywiście warszawski koncert z 2018 roku i stworzony przez fanów film DVD typu multicam, który został zadedykowany polskiemu fan clubowi. To bardzo miłe i jestem szczęśliwy, że mogę wracać do tego koncertu nie tylko we wspomnieniach. Lubię też przenosić się na Hawaje, kładąc na gramofon płytę, którą przywiozłem z Danii, z koncertem z 1966 roku. Był to ostatni koncert trasy, a rok później RS pojawili się w Polsce. Nagranie jest z radia, ale całkiem niezłej jakości i można poczuć ten klimat lat 60.
Opowiedz proszę coś więcej o projekcie, który szykujecie i do którego zdjęć z własnych archiwów użyczyli Wam sami Rolling Stonesi.
Kiedy Kris w zeszłym roku zaproponował wydanie ZIN-u, nie byłem przekonany co do tego pomysłu, zresztą wcześniej parę razy usłyszałem taką propozycję, ale wtedy też nie byłem na to jeszcze gotowy. Wszystko ma swój czas przecież (śmiech). Na ten ZIN jednak przystałem. Na początku miało być skromnie, kilkanaście stron, nic szczególnego, ale cóż – ja tak nie umiem. Pracowałem w różnych wydawnictwach i wiem, jak wygląda dobry magazyn, nawet jeśli jest to tylko jeden numer specjalny. Po niespełna roku od powstania pomysłu, roku ciężkiej pracy nad tym, aby jak najlepiej zrealizować ten projekt, mamy ponad dwadzieścia ekskluzywnych tekstów o tematyce Stonesowej, w tym między innymi: dwa obszerne materiały dotyczące Goats Head Soup oraz Sticky Fingers oraz dwa wywiady – z Martinem Elliotem, autorem książek The Rolling Stones Complete Recording Sessionn i nieżyjącym już Markiem Karewiczem, którego zdjęcia z warszawskiego koncertu w Sali Kongresowej również uświetnią całość materiału. Niektóre z tych fotografii były wcześniej dostępne wyłącznie w czasie wystawy Rolling Wstrząs, nie były nigdzie publikowane. W naszym wydawnictwie znajdą się również zdjęcia, które dostaliśmy od samego zespołu, z ich prywatnego archiwum. Sam nie wiem, jak udało się to załatwić, ale to daje jeszcze większą motywację do tego przedsięwzięcia oraz do tworzenia fan clubu w ogóle. Prócz tego znajdą się prace graficzne, sztuka, historia obrazkowa, Stonesowa moda, a nawet zdjęcie rzeźby, którą wykonała na rzecz tego projektu polska artystka z Lublina. Jeszcze wiele pracy przed nami, ale materiał jako taki już jest i jesteśmy aktualnie na etapie jego składania. Wkrótce odezwiemy się do fanów, bo to właśnie oni stworzą okładkę tego wydawnictwa i mam nadzieję, jesienią będziemy się już mogli cieszyć Stonesowym fanzinem. Już teraz zdradzę, że będzie nosił tytuł TELL ME na cześć pierwszego utworu z pierwszej płyty The Rolling Stones. Dodam jeszcze, że mamy nadzieję wydać magazyn dwujęzycznie – dołożymy wszelkich starań, aby publikacje ukazały się zarówno w języku polskim, jak i angielskim. Chcemy, aby materiał dotarł do fan clubów na całym świecie oraz, oczywiście, do samego zespołu. Przyznam, że jestem mega podekscytowany tym projektem. Wierzcie, że jest na co czekać.