Kolory, fot.: Artur Kuś
Kolory, fot.: Artur Kuś

KOLORY: „Dajemy słuchaczom wskazówki i wolność ich interpretacji”

KOLORY to pięciu chłopaków z Katowic, którzy kochają retro klimaty i rockowe brzmienia. Chcą udowodnić, że rock jest wciąż żywy, a w swoich piosenkach przemycają przeróżne inspiracje, od Eltona Johna, przez Arctic Monkeys, po Queens of the Stone Age. O zamiłowaniu do lat 60. i 70., spontanicznym procesie twórczym i poszukiwaniu ukrytych wskazówek z Michałem, perkusistą zespołu, porozmawiała Marta.

Marta: Jesteśmy świeżo po wydaniu Waszej debiutanckiej płyty Chcieliśmy tylko coś poczuć. Jakie to uczucie trzymać ją wreszcie w rękach?

Michał Nowaczyk (KOLORY): Myślę że wszyscy mamy taką samą radochę. Siedzisz te dziesiątki godzin na próbach, spotykasz się, rzeźbisz, tworzysz i to jest taki owoc, gotowa rzecz, dzięki  której widzisz, że to co robisz ma sens.

Pochodzicie z Katowic. Słyszałam, że zespół powstał w 2015 roku, ale w 2019 znacznie zmienił się skład.

Tak i ja jestem częścią tej zmiany.

Chciałam zapytać, czy przez tę reorganizację  zmienił się również Wasz styl, ale nie wiem, czy nie będzie Ci trudno mówić o tym, skoro dołączyłeś do chłopaków te dwa lata temu.

Osłuchałem się z poprzednimi materiałami, także też mogę się wypowiedzieć. Tak, faktycznie KOLORY powstały w 2015. Zespół miał już  wtedy kilka sukcesów na koncie, wydał dwie EP-ki. Rzeczywiście w 2019 roku skład uległ dość drastycznej zmianie, bo z tej oryginalnej ekipy został Igor – basista oraz Sebastian – wokalista. Wtedy dołączyłem ja, Dawid na klawiszach i drugi gitarzysta – Wojtek. Myślę, że w tym momencie jesteśmy takim pewnym, zgranym składem. Jeśli chodzi o zmiany,to przede wszystkim  zaczęliśmy pisać teksty po polsku. Muzycznie, w moim odczuciu na pewno gramy bardziej rockowo, niż na tych dwóch EP-kach, które zostały wydane wcześniej, czyli Vivid i Shine.

Wspomniałeś o języku i o tym, że Wasza debiutancka płyta jest w całości po polsku. Dlaczego  zdecydowaliście się jednak na krążek w języku ojczystym? Czy był jakiś powód ku temu?

Powodów jest na pewno kilka. Najzwyklejszy, prozaiczny powód jest taki, że łatwiej nam dotrzeć do polskiego odbiorcy w języku polskim. Z drugiej strony myślę, że w ten sposób nasze teksty zostaną też lepiej odebrane i zrozumiane.

Wyliczając skład po zmianie, wspomniałeś, że jest Was piątka. Jakie kolory każdy z Was wnosi do tego zespołu?

Jakie kolory…  Ja może powiem troszkę inaczej. Ciekawe jest to, że każdy z nas jest trochę z innej bajki, muzycznej zwłaszcza. Sebastian i Igor katowali mnie indie-rockowymi brzmieniami, np. Arctic Monkeys, ja z kolei wywodzę się z bardziej metalowego światka, Dawid, nasz klawiszowiec  robi techno, jest DJ-em, a Wojtek,  gitarzysta, też jest fanem takich rockowych, mocniejszych klimatów. I to jest ciekawe, że kiedy spotykamy się razem, to potrafimy tworzyć taką spójną muzykę i każdy wnosi coś od siebie.

No właśnie tak, jak mówisz, każdy z Was jest troszkę z innej bajki. Czy macie jedną wizję kierunku, w którym chcecie iść z muzyką, czy czasem zdarza się, że Wasze wizje się rozmijają? A jeśli tak bywa, jak znajdujecie kompromis?

Kompromis próbujemy wypracować – gramy, szukamy różnych pomysłów. Natomiast na pewno nasza wizja, jeśli chodzi o tę pierwszą płytę, była spójna. Wiedzieliśmy, czego chcemy, wiedzieliśmy, o czym ta płyta ma być mniej więcej, muzycznie też potrafiliśmy sobie ją ułożyć.

W jednym z wywiadów powiedzieliście, że nazwa KOLORY nawiązuje do psychodelicznych lat 60. i 70. i że jest to epoka, która często Was inspiruje. Patrząc na okładkę, również możemy odnaleźć takie retro klimaty. Skąd zamiłowanie właśnie do tego czasu?

Tak, można znaleźć w naszej twórczości te nawiązania, i to nie tylko nazwa, ale też okładka czy czcionka. Tak jak powiedziałem wcześniej, jesteśmy z różnych „parafii”, ale ten wspólny mianownik, to chyba taka klasyka: The Doors, Beatlesi, kapele z lat 60. czy 70. I to nas wszystkich inspirowało.

Należycie do My Name Is New, czyli projektu dla młodych zespołów stworzonego przez Kayax. Co nowego i świeżego możecie zaproponować poprzez swoją muzykę?

Co nowego i świeżego… Nie gramy klasycznego rocka, to nie jest rock z lat 80. czy 90., próbujemy grać mieszankę różnych gatunków. I to jest ciekawe, że każdy może znaleźć inspiracje wieloma różnymi kapelami, począwszy od jakiś indie-rockowych brzmień po bardziej hard-rockowe typu Queens of the Stone Age. To są takie nasze korzenie, próbujemy to przemycić i pokazać, że rock nie umarł.

O jakich uczuciach opowiadacie na krążku Chcieliśmy tylko coś poczuć? Powiedziałeś, że wiedzieliście, o czym chcieliście powiedzieć i mieliście spójną wizję tego, jak tak płyta powinna wyglądać.

Zgadza się.Ta wizja zakładała, że  na płycie  znajdą się doświadczenia, które zbierzemy nie tylko od nas samych, ale też od ludzi, którzy są wokół nas, którzy się z nami przyjaźnią, którzy nas wspierają. Na tym nam zależało, żeby te przeżycia, które nam są w jakiś sposób bliskie odzwierciedlić też w tekstach i muzyce.

A co chcielibyście, aby słuchacze poczuli po odsłuchu?

Na pewno chcielibyśmy, aby poczuli jakąś radochę, żeby nasza muzyka dała im frajdę, do której będą chcieli wracać.

A jak opisałbyś drogę, która prowadziła Was do wydania tego debiutu? Pełna zakrętów czy może były to jednak proste ścieżki?

Myślę, że największym zakrętem była wspomniana zmiana składu, bo były momenty, gdy Sebastian i Igor stracili trochę werwy.

Czyli tworzenie płyty zaczęło się jeszcze przed zmianą składu?

Nie, zaczęliśmy to robić zaraz po, natomiast oni mieli już jakieś pomysły. Kawałek Słoni to  piosenka, która w pewien sposób przypieczętowuje tę zmianę. Potem zaczęliśmy grać razem i część piosenek powstała w pierwszym roku naszej działalności, m.in. Pustka, Jakoś nam to nie idzie. Później mieliśmy taki mały zastój spowodowany pandemią, bo nie mogliśmy się spotykać nawet na sali prób, nie mieliśmy jak tworzyć. Postanowiliśmy wydać nasze kolejne single w My Name Is New”, bo poprzednie były wydane przez nas samodzielnie. I to też dało nam dużego kopa, bo zobaczyliśmy odzew ludzi, że to się podoba. Spotykaliśmy się później w jakichś zamkniętych knajpach i tam właściwie skomponowaliśmy całą płytę do końca.

Jak opisałbyś zawartość Waszej płyty? Czy są to oddzielne historie, czy jest może jakaś koncepcja łącząca te 12 utworów na płycie?

Myślę, że koncepcja jest dość spójna, patrząc nawet na układ piosenek. Może nie wiążą się one bezpośrednio, natomiast myślę, że każdy słuchacz, zwłaszcza jeśli się wsłucha w te teksty, zauważy, że coś wynika z czegoś. Zaczynamy od Poziomek, czyli od takiego przytupu w zasadzie i kończymy na Ostatnim razie, piosence, która właściwe powstała jako jedna z pierwszych.

Czyli dajecie jakieś wskazówki, a rolą słuchacza jest je odnaleźć i połączyć w całość.

Tak, dajemy wskazówki i zależy nam, żeby każdy mógł to interpretować pod siebie. Nie chcieliśmy pisać oczywistych tekstów, zostawiamy taką dozę niepewności.

W połowie sierpnia wydaliście klip do wspomnianych już Poziomek. Teledysk jest intrygujący i tak jak śpiewacie „w mojej głowie trwa impreza”, tam też możemy zobaczyć dziką imprezę w klimacie retro. Skąd ten pomysł?

Przede wszystkim pomysłodawcą jest nasz basista Igor, który był zafascynowany filmem „Trainspotting”. Zależało mu na odtworzeniu klimatu takiej szalonej imprezy, trochę stylizowanej na lata 90. Napisaliśmy do takiego klubu techno Siksa w Katowicach, że chcielibyśmy nagrać u nich teledysk i to wszystko zostało zrealizowane właśnie tam. Myślę, że ten tekst jest jednym z bardziej zabawowych na naszej płycie, tak jak mówiłaś: „W mojej głowie trwa impreza, nikt nie dostał zaproszenia”, a na końcu okazuje się, że to naprawdę było tylko w jego głowie.

Równo z premierą płyty wypuściliście również kolejny singiel – Odpowiedzi. I tak jak wspomniałeś, że Poziomki to taki odrobinę zabawowy utwór, tak Odpowiedzi są zdecydowanie bardziej melancholijne i wydaje mi się, że odpowiedzi jednak tam nie znajdujemy, zgadza się?

Tak, chcieliśmy tam powiedzieć właśnie o tym, że na pewne rzeczy nie można znaleźć odpowiedzi. To jest raczej taka refleksja, myśl egzystencjalna dotycząca tego, gdzie są wartości w tym naszym szalonym świecie. No i też zostawiamy tutaj temat wolny do interpretacji. Słusznie zauważyłaś, że ta nuta jest bardziej melancholijna. Jeśli chodzi o teledysk to też zależało nam, aby odtworzyć ten klimat i udało się, tego dnia cały czas lało. Jedną z inspiracji do stworzenia tego klipu był film „Lśnienie” Kubricka, chodziło nam o takie wysokie pomieszczenia, hole, korytarze.

Ta miejscówka jest również piękna, także myślę, że macie talent do znajdowania wyjątkowych miejsc do Waszych teledysków. Ale brnąc dalej w las Waszych piosenek, Private dancer skojarzyło mi się od razu z Tiny dancer Eltona Johna. Czy jest to właściwy trop ? Była to jakaś Wasza inspiracja związana z tą piosenką?

Tak, zgadza się! Jest to właściwe skojarzenie, jeśli chodzi o sam tytuł. Jest tam delikatne nawiązanie do Eltona Johna, natomiast opowiadamy tutaj o naszych czasach pandemicznych i takich imprezach, które odbywały się pomimo zakazów, ale nikt o nich nie wiedział, w takim undergroundzie.

Czyli udało mi się rozwikłać jedną z Waszych wskazówek (śmiech).

Tak, dokładnie (śmiech).

W jednym z utworów pytacie: „I co dalej”. W moim odczuciu może to być piosenka o takim momencie dojścia do ściany, jakiegoś momentu, gdy jesteśmy na zakręcie. Czy mieliście taki  podczas pracy nad płytą?

Tak, mieliśmy. Tak jak mówiłem Jakoś nam to nie idzie, Pustka, Szorty to były jedne z pierwszych numerów, które powstały i potem był taki zastój. Nie wiem, czy można to nazwać zakrętem, ale sami nie wiedzieliśmy, co z tym wszystkim robić, gdy pojawił się zakaz koncertów, gdy nie mogliśmy się spotykać. I to był taki moment, może nie krytyczny, ale taki… dziwny. Na pewno nie tylko dla nas. Ale później, gdy te single wyszły, to wszystko ułożyło się  tak, że skończyliśmy płytę zimą, a wczesną wiosną nagrywaliśmy i czekaliśmy tylko na premierę.

Czyli rzeczywiście pandemia była dla Was takim okresem przestoju.

Tak. My też lubimy bardzo koncerty, więc bolało nas to, że nie mogliśmy ich grać. Mamy nadzieję teraz to nadrobić.

Chciałam jeszcze zwrócić uwagę na jedną rzecz – zauważyłam, że na waszej płycie znajdują się aż cztery utwory, których długość nie przekracza trzech minut. Zwykle spotykamy się jednak z dłuższymi piosenkami – czy był to celowy zabieg?

Jeden z takich krótszych numerów to na pewno Będzie Ci dobrze, bo on w ogóle w pierwotnej wersji miał chyba 1:40. Wydłużyliśmy go trochę, ale takie było nasze założenie – chcieliśmy zrobić prosty numer, który będzie się podobał. Nie zależało nam na żadnych udziwnieniach czy dodatkach. Miał to być po prostu fajny, szybki strzał. Natomiast jeśli chodzi o pozostałe utwory, myślę, że to też kwestia tego, że chłopcy chcieli zmienić trochę sposób działania  w porównaniu do pracy nad Vivid i Shine z poprzednim składem, gdzie przyjęli jakieś schematy, że musi być zwrotka, musi być refren, jakieś przejście. Tym razem nie chcieliśmy sobie czegoś narzucać, żeby numer był dłuższy. Będzie albo taki, albo taki i tyle.

Czyli w takiej wolności chcieliście to zrobić.

Tak, myślę, że to wynika też z tego, że połowa numerów powstała z takiego jammowania – zaczynaliśmy grać różne dźwięki i z tego coś rzeźbiliśmy.

Czytałam też, że w latach 60. czy 70. średnia długość piosenki to było 2:22, więc dobrze się to wpisuje w Wasze zamiłowanie do tamtego okresu (śmiech).

Tak, zgadza się (śmiech).

Chciałam jeszcze zapytać o proces powstawania utworów, o którym zacząłeś mówić. Gdy czytamy, kto jest autorem słów czy muzyki, to możemy zobaczyć tam kilka nazwisk, więc to nie jest tak, że jeden z Was się tym zajmuje, tylko pracujecie nad tym razem. To jak wygląda taka praca nad piosenką?

Faktycznie, tak jak wspomniałem, myślę, że połowa utworów powstała w wyniku jammowania, gdy zaczynaliśmy sobie grać jakieś dźwięki. Jest to czasochłonne, bo nie jest tak, że utwór powstaje co próbę, ale jest to na pewno satysfakcjonujące. Część piosenek skomponowaliśmy klasycznie, np. ktoś przynosił jakieś motywy, riffy czy zarysy całych kawałków, a z tekstami też jest ciekawa sprawa. Igor napisał wiele z nich, natomiast część tych tekstów powstawała na samej próbie, robiliśmy sobie burzę mózgów.

Czy masz jakąś piosenkę, która jest najbliższa Twojemu sercu?

Muzycznie – „Pudełko marzeń”. Jestem fanem tego numeru, mam nadzieję, że jeszcze bardziej go wypromujemy. Jest skoczny, chwytliwy, szybszy.

Świetnie, że o nim mówisz, bo chciałam do niego nawiązać. Wiem, że koncepcją tej piosenki jest pudełko, do którego chowamy jakieś nasze marzenia i których może nie wyjmujemy zbyt często. Chciałabym zapytać nie o to, co w nich chowacie, ale o te z Waszych muzycznych marzeń, które już się spełniły – co byś mógł wymienić?

Na pewno koncerty na Woodstocku, Enea Spring Break,  koncert na Openerze (chłopaki zagrali tam w poprzednim składzie), wydana płyta, współpraca z My Name Is New i Kayaxem, koncert przed Kayah. Mamy już jakieś sukcesy, na pewno nas to nakręca i chcemy więcej.

To na koniec cytując utwór, o którym już rozmawialiśmy: „I co dalej”? Jakie macie plany?

Nie chcemy zwalniać tempa, mamy pomysły na kolejną płytę, w międzyczasie mamy nadzieję, że nie będzie żadnego zamykania branży koncertowej i będziemy mogli promować naszą debiutancką płytę na żywo przed publicznością.

Życzymy tego sobie i Wam!

About Zeen

Power your creative ideas with pixel-perfect design and cutting-edge technology. Create your beautiful website with Zeen now.

Więcej wpisów
Bloodflowers po raz drugi