Wiktor Franko
Wiktor Franko

Wiktor Franko: Moje zdjęcia są obrazem odczuć (WYWIAD)

Nazwisko Wiktora Franko w branży nie tylko fotograficznej, ale już i muzycznej to gwarancja jakości i unikalnej surrealistycznej atmosfery, jaką przesiąknięte są jego prace. Portrecista, fotograf konceptualny, ma na koncie liczne publikacje w czasopismach branży fotograficznej, modowej czy lifestylowej. Swój styl określa mianem „fotografii klimatu”. Czym ona właściwie jest? Jak zdjęciami opowiedzieć historię, czy trudno fotografowi dogadać się z muzykiem, a także o różnicach w postrzeganiu świata między fotografem i nie-fotografem – o tym między innymi mówi Wiktor Franko w rozmowie z Anią Grabowską

Kiedy zaczyna się kształtować indywidualny styl fotografa? Czy tą kategorią powinno się myśleć od początku przygody z tą dziedziną?

Gdy zaczyna się robić zdjęcia, to na początku robi się je głównie dla siebie, dopiero potem to rozwija się w kierunku fotografii komercyjnej. Istotne jest wypracowanie własnego stylu, co potrafi trwać latami. W moim przypadku on ewoluuje, bo zależy mi na tym, żeby nie stać w miejscu, tylko się rozwijać. Samorealizowanie poprzez fotografię jest dla mnie zawsze najważniejsze. Oczywiście w pewnym sensie to świadczenie usług, ale każde zdjęcie czy to „usługowe”, czy robione dla artystów, traktuję jak projekty, w których urzeczywistniam swoje pomysły. Zawsze powinien być też pewnego rodzaju dialog, szczególnie z artystami, którzy mają silne osobowości, silne wizerunki czy bardzo wyraźną wizję siebie, jaką chcą realizować. Ten dialog pomiędzy mną a nimi ma doprowadzić do wypracowania wspólnej wizji.

Czy od początku chciałeś zajmować się fotografią artystyczną? Co było punktem wyjścia?

Jak sobie przypominam pierwsze zdjęcia robione pierwszym aparatem, to pamiętam, że już wtedy starałem się na nich kreować rzeczywistość poprzez modyfikację, odrealnienie otaczającego świata.  Na początku jednak ten pociąg do fotografii artystycznej nie był wyrażony w sposób jakiejś świadomej chęci i jakiegoś z góry założonego planu. To były bardzo intuicyjne zdjęcia. Świadomość tego wyboru przychodziła w miarę stopniowego poznawania się jako twórcy. Na tym też polega różnica między profesjonalistą a fotografem na niższym szczeblu rozwoju, że profesjonalista zna siebie i poprzez fotografię umie opowiedzieć swoją historię. Sam proces poznawania siebie jest długi, dosyć żmudny i w zasadzie nigdy się też nie kończy. Od pewnego momentu natomiast wiem, co mnie interesuje, wiem, czego szukam, wiem, w jaki sposób podchodzić do pewnych kwestii związanych z fotografią. Zdjęcia są obrazem moich odczuć na jakiś temat i dzięki temu są w jakimś stopniu oryginalne.

Trudno jest opowiedzieć zdjęciami historię? Jak bardzo jest to związane ze stopniem poznania swojego stylu?

Wydaje mi się, że jest to ściśle ze sobą powiązane. Ogólnie dojście w fotografii do tego, że można opowiadać jakąś historię, to jest na pewno jakiś moment przełomowy. Na początku rzeczywiście działa się bardzo intuicyjnie – powiedziałbym, że sprowadza się to do robienia zdjęć tego, co się podoba. W pewnym momencie zaczynamy fotografować rzeczy, które niekoniecznie są ładne, ale są interesujące. To pociąga kolejne pytania: dlaczego dla nas są interesujące? Kolejne pytania rodzą kolejne pytania, a każda odpowiedź to krok do przodu w naszym rozwoju oraz tworzeniu historii. Oczywiście można ją sobie kreować i to też bardzo lubię. Z tym z kolei wiąże się wychodzenie poza swoje schematy myślowe i podejmowanie jakichś nowych tematów. Tak czy owak zawarcie w zdjęciach historii powoduje, że one zaczynają funkcjonować na zupełnie innym poziomie, nie tylko tym bezpośrednim – estetycznym, a przez to w bardzo silny sposób działają na odbiorcę.

Jestem ciekawa, jak wywiązują się twoje współprace. Sam dokonujesz selekcji – na zasadzie: z tej współpracy może wyjść coś interesującego – czy po prostu dostajesz zlecenie i działasz, np. z konkretnym zespołem? Jakie sytuacje są częstsze?

Zarówno sami muzycy zwracają się do mnie, jak i  dostaję zlecenia od agencji lub wytwórni. Myślę, że z ich strony to nie są takie „strzały” w ciemno, tylko że obcują z moimi wcześniejszymi pracami. W momencie, kiedy ktoś ogląda te zdjęcia i nagle odczuwa, że jest w nich coś, co również jako artysta – jako muzyk chce przekazać, to ten element nas łączy. Późniejsze spotkanie ma na celu odkrycie tego punktu wspólnego i obudowanie go pomysłem na nową sesję. Generalnie to oni przychodzą do mnie, ale w pewnym, metaforycznym sensie, ja też dokonuję tego wyboru poprzez to, jak bardzo daję im się poznać za sprawą poprzednich zdjęć. Dochodzi do jakiegoś zespolenia zupełnie poza bezpośrednim kontaktem.

Blauka. Fot. Wiktor Franko

I co dzieje się potem? Jak to wygląda później od strony organizacyjnej? Rozmawiacie i…?

Często odzywają się do mnie debiutujące zespoły, więc zazwyczaj w pierwszej kolejności proszę o podesłanie jakichś utworów, żebym mógł wyczuć klimat, w którym będziemy się poruszać. To, co najczęściej słyszę czy czytam o swoich zdjęciach, to to, że mają „zajebisty klimat”. Doszedłem też już do tego, że w pewnym sensie jestem „fotografem klimatu” i dlatego jest on dla mnie punktem wyjścia. To jest ten pierwszy etap, jaki sobie dopracowujemy. Ufam, że skoro się do mnie zwracają, to też musi coś w tym być. Być może oni sami nie wiedzą, co to konkretnie jest, ale musimy wspólnie ten element znaleźć. Niekiedy ewentualnie proszę też o jakieś inspiracje zdjęciowe, żebym miał jakiś punkt zaczepienia. W oparciu o ich utwory muzyczne i ewentualnie podesłane fotografie buduję referencje zdjęciowe, biorąc już pod uwagę swoje zdjęcia oraz inspiracje, które gromadzę od paru lat. Kolejnym krokiem jest dialog. Po przedstawieniu swojej wizji otrzymuję feedback – co się podoba, a co nie, czy to właściwy kierunek, co ewentualnie modyfikujemy. Rozmawiamy też o samej muzyce – jakie dla nich ma znaczenie, jaki jest jej klimat, w czym jest zakorzeniona itd. Musi tu dojść do takiej solidnej wymiany informacji przed tym, zanim tak naprawdę przystąpimy do pracy. Niektórzy powiedzieliby, że jest to szukanie jakiegoś kompromisu pomiędzy wizją obu stron, ale ja widzę to jako budowanie i dochodzenie do jakiegoś wspólnego punktu. To nie jest żaden kompromis. Ja daję siebie, a druga strona wybiera z tego jakąś część; z tego, co daje druga strona, ja również wybieram jakąś część. Wspólnie konstruujemy tak naprawdę coś nowego. Często zgłaszają się do mnie ludzie, którzy nagrywają swoją pierwszą płytę. Jest to zatem jeden z najważniejszych momentów w ich życiu, więc to zrozumiałe, że chcą powierzyć się w ręce kogoś, kto w sferze wizualnej przedstawi ich jako twórców. Musi to być po prostu ktoś, kto to zrobi najlepiej, jak może. Jeżeli jednak te koncepcje gdzieś się rozchodzą, to po prostu lepiej tego nie robić. Dla mnie jest to wyzwanie, żeby z jednej strony pokazać ich jak najbardziej doskonale w tej wizji, jaką mają, a z drugiej realizować się też jako twórca.

A czy zdarza się, że artyści przychodzą do ciebie z gotowym pomysłem i upierają się co do swojej wizji, którą bardzo skrzętnie obmyślają?

Są twórcy, którzy mają bardzo wyraźną wizję siebie i zdarza się tak, że to, w jaki sposób ja ich widzę czy to, co im proponuję, rozmija się na jakimś etapie. Może być tak, że na początku wszystko idzie w jednym kierunku, a dopiero później nagle się okazuje, że w którymś momencie nie załapaliśmy się wspólnie, że gdzieś rozchodzimy się w naszych wizjach. Oczywiście zdarzają się tacy muzycy, którzy dokładnie mają ułożone w głowie, jak chcą, żeby wszystko wyglądało. Zresztą jeden z moich przyjaciół muzyków, z którym bardzo lubię pracować jest właśnie taką bardzo świadomą siebie osobą. Chodzi o Maćka Gołyźniaka, który w ubiegłym roku nagrał swoją debiutancką solową płytę wydaną w Polish Jazzie. Z Maćkiem ze 3 razy podchodziliśmy do sesji zdjęciowych, żeby zrobić okładkę. On właśnie ma wyraźną wizję tego, jak mają wyglądać jego realizacje. Dochodzenie do nich jest trudniejsze, ale ja to bardzo cenię, ponieważ jednocześnie uczę się, że pewne rzeczy można traktować inaczej, wychodząc z utartego w swojej głowie schematu. Tym bardziej się cieszę, bo efekty tej współpracy są rzeczywiście świetne. On ufa mi jako twórcy i zwraca się do mnie, bo widzi, gdzie jestem w stanie tę jego wizję uzupełnić swoją wiedzą. Ten ciężar twórczy na linii fotograf – muzyk nie zawsze jest rozłożony jednakowo. W przypadku współpracy z Maćkiem jest tak, że to on ostatecznie patrzy na obraz i albo go akceptuje, albo mówi, że to jeszcze nie jest to. I muszę przyznać, że jak na razie w 99% ma rację.

Czyli rzeczywiście fotograf może się nauczyć czegoś od muzyka… (śmiech)

Zdecydowanie! Posługujemy się innym medium, ale opowiadamy trochę o tym samym. Bardzo istotne jest słuchanie drugiej strony, bo dość łatwo przychodzi forsowanie swoich wizji, które ma się w głowie. To nie jest tak, że nagle zaczyna się robić coś niezgodnego ze sobą. Otwarcie się na pomysły drugiej strony daje szansę wejścia na nową drogę fotograficzną. Być może to oznacza wkroczenie na zupełnie nieznany dotychczas teren, ale zawsze może być kolejnym stopniem w rozwoju. Oczywiście potrzeba chwili, by się o tym przekonać, z tym oswoić.

Nieustanny rozwój.

Tak, to jest ważne, by nie zamykać się w bańce, w którą się wchodzi siłą rzeczy. Tylko ciągłe przekraczanie tej bezpiecznej granicy i robienie nowych rzeczy daje rzeczywiście możliwość artystycznego spełnienia.  

Maciej Gołyźniak Trio ft. Łukasz Korybalski – „The Restless Rains”

Co jeśli zgłasza się do ciebie artysta reprezentujący gatunek, co do którego nie do końca jesteś przekonany? Podejmujesz taką współpracę?

Prywatnie mój rozstrzał muzyczny jest bardzo szeroki. Myślę, że w wielu gatunkach jestem w stanie się odnaleźć. Wydaje mi się jednak, że pewne osoby już w czasie dokonywania pierwszej selekcji odrzucają styl moich fotografii, bo nie jest on dla nich atrakcyjny. Dzięki temu nie mam problemu z tym, że muszę komuś odmawiać, ponieważ wszystko rozstrzyga się już na etapie wyboru po stronie samych artystów. 

Powiedziałeś, że „nie ma nic lepszego fotograficznie i nic bardziej sprzyjającego zrobieniu dobrych zdjęć, jak czucie danego miejsca, danej specyficznej atmosfery, wtedy zdjęcia nabierają tak bardzo dziś poszukiwanej głębi”. Wiem, że masz takie dwa miejsca – Chałupy i Michałowice – w których lubisz fotografować. Czy są to przestrzenie, które się nie eksploatują fotograficznie? Można tam tak naprawdę tworzyć bez końca?

Przestrzeń jest dla mnie bardzo inspirującym elementem. Takim miejscem, które mi ją zapewnia i działa na mnie bardzo pozytywnie, poprzez jego rozległość i bezkres, jest morze czy np. pokrewne mu wydmy. Są to przestrzenie, które też bardzo czuję, dlatego one na mnie tak oddziałują. Wydaje mi się, że jakiś mój background tego, dlaczego są dla mnie ciekawe wynika też z mojej fascynacji Stanami Zjednoczonymi i ogólnie wielkimi przestrzeniami: preriami, pustyniami itp. Będzie to na pewno punkt mojego fotograficznego rozwoju, żeby po prostu tam w końcu trafić i zrealizować jakiś materiał, zamiast wciąż szukać tych Stanów w Polsce. I drugą kwestią rzeczywiście są Michałowice, do których jeżdżę już od paru lat. To jest miejscowość położona między Jelenią Górą a Szklarską Porębą, gdzie wybieram się głównie na plenery fotograficzne z grupą znajomych. Jest to również miejsce, które mnie inspiruje i w zasadzie ilekroć tam nie jadę, to robię jakiś nowy projekt. Nie wiem natomiast, czy będzie tak bez końca. Nie wynika to z tego, że to miejsce się eksploatuje, że zrobiłem tam już tyle zdjęć, że nie jestem w stanie wymyślić już niczego nowego. Chodzi bardziej o to, na ile zmieniają się we mnie zainteresowania fotograficzne, bo tak naprawdę wszystko filtrowane jest przeze mnie. Jeżeli cały czas czuję dane miejsce i cały czas jest ono dla mnie fotograficznie ważne, to zawsze w nim coś zrealizuję. Natomiast jeśli moje poszukiwania fotograficzne idą w innym kierunku, wtedy może stać się tak, że ono przestaje inspirować. Oczywiście uważam, że wszędzie można zrobić niewyczerpaną liczbę bardzo różnych sesji, bo tak naprawdę miejsce jest punktem wyjścia. Ale w jaki sposób to zbudujemy, to już zależy od nas. Funkcjonuje to trochę jak w muzyce, gdzie do dyspozycji jest ograniczona liczba nut, z których da się stworzyć niekończącą się liczbę kompozycji. Wydaje mi się, że podobnie jest właśnie z tymi miejscami. One są i dopóki mnie inspirują, potrafię je różnorodnie prezentować w sesjach. W momencie, kiedy moje zainteresowania pójdą w innym kierunku, zmieni mi się mindset, to miejsce tym samym też się wyczerpie.

Czy na co dzień myślisz fotografią, idąc na przykład na spacer albo po prostu żyjąc?

Tak, ale przestałem bardzo zwracać na to uwagę. Nie mam już tak, że idę, nagle widzę jakiś motyw i się na nim skupiam. Jednocześnie wiem, że cały czas gdzieś w głowie to się rejestruje. U mnie to też tak ewoluuje. Teraz mam taką fazę na odkrywanie nowych przestrzeni, niekoniecznie polskich. Tutejszy pejzaż, zbiór elementów opatrzył mi się. Owszem mam tak, że cały czas jestem w jakimś procesie i muszę na bieżąco szukać nowych miejsc, nowych lokacji do zdjęć, więc ten radar cały czas jest gdzieś ustawiony, by rejestrować takie rzeczy. Myślę, że jednak inaczej to funkcjonuje, kiedy wyjadę gdzieś do jakiegoś obcego kraju i wchodzę w tamtejszą przestrzeń. Wtedy od razu sięgam po aparat i fotografuję.

A czy fotograf powinien mieć duszę poetycką?

Ogólnie rzecz biorąc, pewnie nie. Bo tych fotografów jest też mnóstwo, a każdy z jakimś trochę innym podejściem. Na pewno są fotografowie, którzy są bardziej technikami, którzy mają super ogarnięte kwestie sprzętowe, wiedzą, co i jak dobrze poustawiać, zrobią świetne zdjęcie właśnie pod tym kątem, a są tacy, którzy działają spontanicznie i trochę tak, jak czują. To wszystko zależy od tego, jakiego rodzaju fotografię się wybiera. W sumie nawet nie wiem, czy ją się wybiera, czy właściwie nie ona trochę wybiera nas albo po prostu tworzy się w nas zamiłowanie do konkretnego kierunku poprzez to, jakiego rodzaju doświadczenia mamy i jaką rzeczywiście mamy wrażliwość. Ja lubię być uważny na tę wrażliwość poprzez to, co mi się podoba normalnie życiowo – wybrana pora dnia, jakieś specyficzne miejsca.

Na przykład?

To jest na tej zasadzie, że na przykład jadę sobie drogą z Warszawy do Kielc i moją uwagę przykuwa jakaś opuszczona, zarośnięta szklarnia. Myślę sobie, że to rewelacyjne miejsce, w którym muszę zrobić foty. Idę do właściciela i komunikuję mu, że jestem zainteresowany zrobieniem zdjęć w tym miejscu. On patrzy na mnie i po chwili mówi: „Co tutaj chce pan fotografować? Tu niczego ciekawego nie ma. Zaraz za tą szklarnią jest ładny staw.” To jest właśnie na tej zasadzie. Często mam tak, jak pytam ludzi, kiedy potrzebuję jakiejś miejscówki na zdjęcia, a oni pokazują mi propozycje. A tu kompletnie nie chodzi o to. Zauważam, że widzenie fotografa jest tak kompletnie inne od rozpatrywania rzeczy przez nie-fotografów, szczególnie jeśli chodzi o dostrzeganie potencjału w rzeczach, które są często uważane za brzydkie i nieciekawe. Fotograf potrafi dostrzec ten pierwiastek, który na zdjęciach zyskuje kompletnie inny wydźwięk. Później, jak pokazuję te zdjęcia komuś, kto zna dane miejsce od takiej codziennej strony, to często słyszę: wow! Nagle wygląda ono zupełnie inaczej i dopiero wtedy widać, o co chodziło temu fotografowi. To jest trochę ta poetyckość, czyli to dostrzeżenie w rzeczach banalnych, brzydkich, nieciekawych, zwykłych czegoś, w co potrafisz tchnąć nowe życie.

Właściwie to trochę wyprzedzasz myślenie tych ludzi, którzy rzeczywistość odbierają tak potocznie.

W pewnym sensie tak, bo oni mają inny mindset, innymi kategoriami postrzegają tę rzeczywistość. Takie coś zdarza mi się często i dostrzegam to szczególnie w przypadku wyjazdów za granicę. Powiedzmy, że znajduję się w Barcelonie, gdzie na każdym kroku spotykam palmy. Nagle na środku jakiegoś ronda, jestem w stanie zachwycić się taką palmą i ją fotografować. Prawdopodobnie dla 99% ludzi, którzy tam mieszkają jest to dziwne – patrzą na mnie i w duchu pytają: o co mu w ogóle chodzi, co on w tym w ogóle widzi? Dla nich nie jest to niczym wyjątkowym, bo są otoczeni tym krajobrazem każdego dnia tak, jak ja tutaj. Pewnie też wielu rzeczy nie dostrzegam, a ktoś, kto przyjedzie tu na nowo, zobaczy to zupełnie inaczej. To jest właśnie to, że zupełnie inne kategorie stosujemy do postrzegania naszej rzeczywistości na co dzień. Na przykład lubimy przebywać w czystych, ładnych miejscach, a do fotografii niekoniecznie te czyste, ładne miejsca się sprawdzą. Szuka się zupełnie innych środków do opowiedzenia jakiejś historii.

Arek Kłusowski. Fot. Wiktor Franko

A jak podchodzisz do zachowań ludzi, którzy – tak trochę spłycając – jadą na wakacje i fotografują wszystko, co popadnie, co stanie im na drodze. Żyjemy w takich czasach, kiedy dostęp do dobrej jakości sprzętu jest na wyciągnięcie ręki i tak naprawdę wielu ludzi uczy się fotografii, a co za tym idzie bardzo szybko zapełnia się rynek amatorskiego fotografowania.

Wrócę do tego, co powiedziałem już wcześniej. Kompletnie nie mam nic przeciwko temu, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że to, co odróżnia amatora od profesjonalisty, to jest świadomość. Oczywiście są osoby, które będą chodziły i fotografowały wszystko – i może to być totalnie bezrefleksyjne na zasadzie: wszystko mi się podoba. Ale znam też fotografów, którzy są totalnie świadomi i można powiedzieć, że też fotografują wszystko. Może być tak, że te dwie różne osoby fotografują dokładnie to samo, tylko ta myśl, jaka im przyświeca, będzie odróżniała to, że w jednym przypadku będzie to sztuka, a w drugim nie; że jedno zdjęcie będzie profesjonalne, a drugie amatorskie. Nagle z tego pakietu fotografowania wszystkiego wyłania się pewna myśl i pewna historia, jaką ktoś opowiada, z założenia już wiedząc przy pierwszym zdjęciu, jak ta historia będzie się toczyć. Ja w tym momencie funkcjonuję z fotografią na zasadzie dość głębokiego przygotowania do tego, co będę fotografował. Ale też mam swoje jakieś takie odstępstwa, które realizuję właśnie za pomocą telefonu komórkowego. Lubię fotografować codzienne sytuacje, lubię sobie narzucać jakieś takie miniserie zdjęciowe, które robię sam dla siebie, na przykład jeżdżąc na rowerze i fotografując jakieś ciekawe samochody. Robię to trochę w takim stylu Wesa Andersona i wszystkie te samochody fotografuję dokładnie w ten sam sposób. Jest to taka fotografia, którą robię wyłącznie dla swojego funu, która funkcjonuje sobie trochę dla żartu, trochę dla chwilowego przerzucenia uwagi na coś innego. Jednocześnie to, że to robię i mam pewną myśl, pewną metodę, którą w tym przemycam, to stanowi też o jej wartości. Oczywiście, inna osoba, amator, mógłby robić dokładnie to samo, tylko bez tych elementów, które każdą z tych fotografii spajają. Oprócz tego, że przyświeca jej myśl o fotografowaniu ciekawych samochodów, to za tą myślą nie idzie pewna metodologia działania i pewien schemat, w jaki to się wtłacza.

Jest jakaś fotografia w twoim portfolio, z której jesteś najbardziej dumny? I czy to jest zdjęcie, które szerzej otworzyło ci jakieś furtki?

Jest na pewno fotografia, z której jestem najbardziej rozpoznawalny, ale nie wiem, czy jestem z niej najbardziej dumny. Mówię teraz o zdjęciu dziewczyny w kasku kosmonauty. Rzeczywiście, ono jest bardzo charakterystyczne i w wielu miejscach już je widziałem. Znajomi przesyłają mi zdjęcia murali zrobionych w Londynie, na których odwzorowane jest to zdjęcie, ludzie pokazują mi też tatuaże albo plakaty zrobione na jego podstawie. Przewija się w bardzo różnych konfiguracjach, w różnych miejscach, więc zaczęło funkcjonować już trochę w kategoriach popkultury. Jak pokazuję je ludziom, to często słyszę: jejku, znam to zdjęcie! Nie powiedziałbym natomiast, że to zdjęcie w jakiś sposób zrewolucjonizowało moją fotografię. Nie potrafię wskazać jednego momentu, w którym doszło do rewolucji i wszystko się zmieniło. To jest nieustanny proces – czasem jest bardziej płasko, czasem jest trochę w dół, ale generalnie cały czas jest tendencja rozwojowa. Lubię zdjęcia, które na stałe wprowadzają jakąś zmianę w stylu mojej fotografii. Jest parę takich, które poprowadziły mnie o krok dalej. Zrobiłem je i zauważyłem coś nowego, a potem pomyślałem: o, może to jest ten kierunek, który warto eksplorować bardziej. Wśród tych zdjęć na pewno jest to, które zrobiłem dla duetu wuef – pies na stacji benzynowej. Jest bardzo charakterystyczne i wielu po prostu je kojarzy lub kojarzy je bezpośrednio ze mną. Z jednej strony to „ukoronowanie” pewnych moich tendencji, w kierunku których podążałem od dawna, a z drugiej strony otwiera nową serię zdjęć ze zwierzętami – dzikimi, nieoczywistymi – w różnych przestrzeniach.

Czy zdjęcie z psem było przypadkowe?

Nie, w zasadzie nic tam nie było przypadkowe. Stacja benzynowa była miejscem, które od dawna miałem upatrzone pod kątem sesji zdjęciowej. Mijający ją w ciągu dnia ludzie mogli nawet nie zwrócić na nią uwagi, ponieważ ogólnie była po prostu zwyczajną, a niektórzy powiedzieliby wręcz obskurną stacją, jednak w nocy nabierała zupełnie nowej jakości. Kiedy przy jej dachu zaświecały się takie spotowe światła, które oświetlały tylko przestrzeń pod nią, to robił się klimat jak z filmów Davida Lyncha. Wiedziałem, że potrzebujemy tam jeszcze jednego, dość surrealistycznego elementu, który wzmocni efekt i spowoduje, że dana przestrzeń nabierze zupełnie innego kontekstu. Wprowadzam ten schemat w swoje zdjęcia już dość długo. Portret Oli bez kasku byłby kolejnym ładnym klasycznym portretem, a stacja, która oczywiście jest ciekawym, fajnym obiektem, byłaby zwykłą stacją benzynową, która dobrze wygląda w nocy. Dołożenie psa nagle powoduje, że tworzy się tu jakaś tajemnica, buduje się jakaś historia. Właśnie w ten sposób podchodzę do swoich zdjęć, że czekam aż w głowie pojawi mi się ten element, który uzupełni historię danego miejsca.

wuef – „Szklane domy”

Oba te zdjęcia, o których rozmawiamy trafiły na okładki płyt – dziewczyna w kasku kosmonauty trafiła na okładkę albumu „Galactica” Lebowskiego, a pies na stacji benzynowej posłużył jako identyfikacja graficzna grupie wuef. Nie byli to pierwsi artyści, którzy zaczerpnęli z twojej twórczości, prawda?

Moja historia z Lebowskim sięga moich zupełnych początków przygody z fotografią, kiedy spotkaliśmy się z Marcinem Grzegorczykiem na forum fotograficznym. On też wtedy zaczynał działać fotograficznie. Zgadaliśmy się, że ma zespół, a jemu pod kątem płyty spodobało się moje zdjęcie z czerwonym papierowym stateczkiem na tle ulicy, na której pada deszcz. Ten stateczek stał się głównym motywem ich zespołu na dłuższy czas, trochę takim znakiem firmowym Lebowskiego. Jako uzupełnienie tego zdjęcia zrobiłem całą sesję, której zespół używał potem do komunikacji przy pierwszej płycie. W przypadku zdjęcia z dziewczyną w kasku wyszło później w jakiś naturalny sposób. W momencie kiedy zespół przystępował do pracy nad swoją drugą płytą, miałem już zrobione to zdjęcie. Panowie zapytali mnie, czy nie zgodziłbym się, żeby ono trafiło na okładkę. W przypadku Lebowskiego zatem nie było to zlecenie, tylko zespół zgłaszał się po gotowe prace z mojego portfolio. W przypadku wuefu była odwrotna sytuacja, czyli dochodziliśmy do tego, co może znaleźć się na zdjęciach, jakiego szukamy klimatu. Ja opowiedziałem o stacji, a chłopaki dodali do tego psa, najlepiej jakiego charta. Fajne jest to, kiedy zdjęcia powstają z jakiejś wymiany i tworzy się nowa jakość.

Wspomniałeś o Lynchu, innymi ważnymi postaciami są dla ciebie Copola czy Leibovitz. Czy do tego zestawu dodałbyś jeszcze jakieś inspiracje?

Inspiracje filmowe czy raczej ze świata fotograficznego?

Wybór należy do ciebie. Możesz powiedzieć o tych, które obecnie są dla ciebie istotne. 

Moja fotografia przechodzi różne fazy. Interesuje mnie zarówno wchodzenie w klimat filmowy, taki bardziej swobodny, naturalny, jak i bardziej konceptualny, dopracowany w szczegółach, w pewnym sensie dosyć sztywny w formie, ale też niepozbawiony oczywiście emocji. W każdej z tych dziedzin szukam trochę innych inspiracji, natomiast pierwszym fotografem, który pokazał mi, że można opowiadać historie zdjęciowe na sposób filmowy – jakby to były klatki z filmów – był Peter Lindberg. On w taki sposób fotografował modę. Poznanie jego twórczości dużo zmieniło w mojej fotografii, w moim podejściu do niej – odszedłem od takiego rozumienia, że ktoś mi pozuje. Mogę wywołać pewne naturalne sytuacje, w których pozbywamy się sztuczności. Nawet jeśli jest to poustawiane w sposób matematyczny albo formalny, to też nie do końca jest pozowanie. Powiedziałbym, że wtedy osoby czy te postacie na zdjęciu stają się niejako jego integralnym elementem, takim samym jak wszystkie pozostałe elementy przestrzeni. W tych dwóch kwestiach to są dwie różne inspiracje. Wspomnę tu o swojej przyjaciółce, której fotografie bardzo cenię i zawsze mnie ona jakoś zachwyca – chodzi tu o Weronikę Izdebską – Ovors. Jest wiele punktów spójnych między nami – ona też sporo działa z muzykami i jest również „fotografem klimatu”. Jej zdjęcia mają niesamowitą atmosferę: są bardzo spójne w kolorystyce, w nastroju i mają bardzo wyrazisty styl. Imponuje mi to.

Jakie cechy powinien posiadać fotograf czy adept sztuki fotograficznej, którego przyjąłbyś na swoje warsztaty? Dokonujesz selekcji przy różnego rodzaju warsztatach?

Dokonuję, natomiast ta selekcja nie skupia się na poziomie fotograficznym. To byłoby zbyt banalne i w zasadzie niewłaściwe. Po pierwsze, w tej selekcji liczy się dla mnie bardziej czyjś potencjał, sposób widzenia pewnych rzeczy albo po prostu otwartość i nie ma to nic wspólnego z poziomem technicznym, ale tym, jak ktoś rzeczywiście postrzega świat i w jaką estetykę uderza. Po drugie, myślę, że mogę potraktować kogoś na zasadzie wyzwania: ktoś robi zdjęcia w określonym kierunku i może będę mógł pokazać mu inny sposób. Wydaje mi się, że to ma szansę zadziałać, o ile nie dostrzegę w zdjęciach, że ktoś jest już ukierunkowany tak mocno, że wcale nie będzie chciał tego zmieniać. To może być taki element, który zdecyduje, żeby nie podejmować z kimś współpracy. Chodzi tylko o to, że taka osoba nie wyciągnie z tego wiele. Na warsztatach nie uczę, jak powinno się fotografować, tylko w pewnym sensie opowiadam o jakiejś filozofii fotografowania – głównie o swojej, bo tę znam – i pokazuję, w jaki sposób widzę rzeczywistość. Są tacy, którzy przychodzą na warsztaty i kurczowo trzymają się swoich metod, nie wykazując wcale chęci spróbowania czegoś nowego, a nawet przeciwnie – próbują forsować swoje rozwiązania. No dobrze, tylko w takim razie, jeśli tak robisz, to czego oczekujesz od warsztatów? Moim celem nie jest narzucanie czegokolwiek komukolwiek, chcę tylko pokazać inną drogę, otworzyć komuś drzwi do innych sposobów fotografowania, pokazać, co może się stać. Ostatecznie decyzja, czy coś i co dokładnie zostanie przyswojone zależy wyłącznie od danej osoby. Tu nie chodzi o jakieś moje ambicje i spełnienie, tylko o to, czy ja w gruncie rzeczy danej osobie do czegoś się przydam. 

Na takich warsztatach kluczowe jest otwarcie głowy, a selekcja na etapie obrazu jest bardzo trudna, bo być może chęć przełamania się, wyjścia ze schematu chowa się gdzieś głęboko.

Zgadza się, dlatego zawsze, kiedy dostaję zgłoszenia od osób, które chcą przyjść na moje warsztaty, które wysyłają mi swoje portfolio, to w kolejnym kroku dzwonię do nich i po prostu rozmawiam. Nawet jeśli są osoby, co do których mam jakieś wątpliwości, to chcę zapytać ich o powody zapisania się na warsztaty, o oczekiwania co do nich. Nierzadko jest tak, że ktoś jest w stanie mnie wtedy przekonać do siebie i tego, że te zajęcia są mu po prostu potrzebne.  

Jestem ciekawa, jak „głośne” i intensywne są zderzenia międzygatunkowe między światem fotografii i muzyki, bo jednak oba rządzą się innymi prawami…

A właśnie nie wiem, czy to tak do końca jest. Oczywiście, rządzą się różnymi prawidłami, ale w gruncie rzeczy się przenikają. To co mnie najbardziej inspiruje w muzyce, to są takie rzeczy, które się dzieją pomiędzy gatunkami, które nie są dookreślone. Najciekawsze wymyka się jakimś ramom. Wydaje mi się, że to jest też pewna przyszłość fotografii. Wielu ludzi funkcjonuje na zasadzie jakiegoś zaklasyfikowania: portrecista, fotograf modowy, pejzażysta, reportażysta. Tak naprawdę najciekawsze w fotografii jest to, że można siebie opowiedzieć przy pomocy każdego gatunku i że to będzie ciągle ta sama opowieść. Tylko trzeba zrozumieć, że się opowiada i to my jesteśmy tą opowieścią. Ja mogę dosłownie tę samą opowieść przeprowadzić na poziomie różnych gatunków i stworzyć coś nowego, coś pomiędzy.

Lebowski – „The DoosanWay”

Przykładem może być chociażby twoja współpraca z marką Medicine. Mamy tu już do czynienia z fotografią użytkową, a jednak elementy sztuki są wyraźnie widoczne.

Zgadza się. Te sesje najczęściej w samym temacie często mają sztukę, więc ona się tam przenika na różnych poziomach.

Stawiasz przed sobą jakieś cele czy bardziej są to takie nieustanne zrywy?

Nie, raczej ich sobie nie wyznaczam. Chociaż oczywiście ma to różne etapy – czasami nagle odkrywam coś i wiem, że chcę iść w danym kierunku i to eksploruję, a czasami przez dłuższy czas nic takiego się nie dzieje i mam wątpliwości, czy to w ogóle przyjdzie. Dla mnie nadrzędnym celem jest to, żeby się nie nudzić fotografią, żeby była dla mnie ciągle jakimś wyzwaniem, jakimś polem do eksplorowania. Zdarzają się takie momenty, kiedy mam poczucie, że wszystko już zrobiłem i że w zasadzie nie widzę kolejnego kroku, ale on się prędzej czy później pojawia. Nie wolno się zamykać w swojej bańce, tylko szukać, bo tą inspiracją mogą być bardzo różne rzeczy. To nie muszą być inne zdjęcia, to mogą być: muzyka, film, spotkani ludzie – wszystko może mieć na nią wpływ. Trzeba tylko sobie gdzieś uświadomić, że np. spotkanie z innym człowiekiem to nie jest tylko spotkanie na poziomie międzyludzkim, ale też można je potraktować jako inspirację do zdjęć. Poznanie kogoś, poznanie jego spojrzenia, jego rozumienia. Wszystko może tym się stać. Raczej nie wyznaczam sobie jakichś dalekosiężnych celów, jeśli chodzi o fotografię, natomiast jest to właśnie takie ciągłe kroczenie naprzód, żeby jednak mieć co odkrywać cały czas.   

Tego ci życzę – takiej ciągłej iskry, która nieustannie będzie napędzać.

Dzięki bardzo. W pracy z muzykami jest to dosyć łatwe, ponieważ każdy z nich ma coś do powiedzenia, każdy z nich jest inny i każdy ma silną osobowość. Wobec tego nawet jeżeli mam w głowie, że chcę pokazać coś w określony sposób, to w zderzeniu z tą osobowością nabiera to zupełnie nowej jakości. I to jest właśnie super.

TANYC. Fot. Wiktor Franko

About Zeen

Power your creative ideas with pixel-perfect design and cutting-edge technology. Create your beautiful website with Zeen now.

Więcej wpisów
Zagi: Im bardziej ktoś mnie próbuje ograniczyć, tym bardziej szukam jakichś bocznych ścieżek (wywiad)