fot. Zuza Sosnowska
fot. Zuza Sosnowska

Pozory: „Gramy w otwarte karty” (wywiad)

Ania Grabowska, Magda Żmudzińska, Marta Piesiewicz

Pozory to trzech chłopaków, którzy grają razem od wielu lat, ale dopiero w tym roku wydają debiutancką płytę. Nie można odmówić im cierpliwości – wybrali dość nietypową formę promocji i postanowili grać w otwarte karty, ale odkrywając je stopniowo…Publikują po jednym kawałku z albumu w ostatni piątek każdego miesiąca. Do tej pory ukazały się 3 numery, przed nami jeszcze 6. Skąd czerpią inspiracje, jakie mają pomysły na wybicie się z tłumu zespołów garażowych i czy zawsze są jednomyślni – na te i inne pytania odpowiada cały skład zespołu: Michał „Miecz” (gitara/wokal), Maciek (bas) i Jasiek (perkusja).

Marta: Gracie rock’n’rolla, a czy stanowi on również część Waszego stylu życia?

Michał: My jesteśmy raczej family friendly i raczej grzeczni… w miarę.

Maciek: Niegrzeczni w granicach prawa. (śmiech)

Michał: Nie jesteśmy stereotypowymi rock’n’rollowcami, nigdy nawet chyba nie chcieliśmy być złymi chłopcami. Pozory często mogą mylić.    

Ania: W takim razie – czego pozory stwarzacie?

Michał: Mam nadzieję, że nie stwarzamy pozorów. Nazwa to pozory, a Pozory to nazwa. Najlepiej, żeby znaczenie nadali jej ludzie.

Ania: Ale lubicie gry słowne związane z tą nazwą…

Maciek: Na pewno gry słowne są wysoce pożądane, szczególnie w sztuce, która polega przecież przede wszystkim na tym, aby panował pewien dialog – mniej lub bardziej werbalny, pomiędzy twórcą a odbiorcą.

Michał: Nasze teksty też nie zawsze są dosłowne. Zdarza się oczywiście, że walimy prosto z mostu, ale częściej jednak stosujemy zabawę słowem. To najlepsze narzędzie do tego, żeby kreatywnie opowiadać o emocjach.

Magda: Pozornie więc, jeśli chodzi o Waszą nazwę, mamy tu dużo możliwości interpretacyjnych…

Michał: Właśnie o to chodzi, żeby każdy mógł zinterpretować to po swojemu. Dwoje ludzi nie będzie tak samo odbierało danego dzieła sztuki, danej piosenki, danego obrazu, zdjęcia czy filmu – każdy zrozumie i  będzie czuć je na swój sposób. Nawet w zwykłych sytuacjach życiowych też często każdy inaczej odbiera pewne zdarzenia. Przykładowo, miałem taką sytuację, że razem z koleżanką widzieliśmy wypadek. I ja, i ona mieliśmy zupełnie inne zdanie na temat tego, kto go spowodował, mimo że widzieliśmy to wszystko z mniej więcej tego samego miejsca, na własne oczy. Nie ma jednego słusznego punktu widzenia i nie ma jednej słusznej interpretacji. To dotyczy zarówno nazwy, jak i tekstów naszych piosenek.

Maciek: David Lynch w jednym z wywiadów powiedział, że nigdy nie zamierza tłumaczyć, o co w jego filmach chodzi, ponieważ według niego konieczność wyjaśniania, na czym polega dzieło, jest największą porażką artysty. Dzieło jest zamkniętym bytem, otwartym na interpretację –  samo ma o sobie mówić wszystko.

Ania: Lubicie wchodzić w polemikę na temat tego, co chcecie przekazać?

Maciek: Uwielbiamy!

Michał: Jeśli mamy się z kimś kłócić o to, co chcemy przekazać, to myślę, że to nie ma sensu. Jak komuś się to (nasze dzieło) podoba i ma coś do powiedzenia, to fajnie. Jeżeli się nie podoba, to też fajnie, jeśli będzie miał coś do powiedzenia. Natomiast każdy odbiera wszystko tak, jak lubi, nie ma co narzucać.

Magda: Czy z pozoru alternatywno-rockowe Pozory czerpią inspiracje z jakichś innych gatunków muzycznych?

Michał: Nie inspirujemy się tylko rockiem alternatywnym, bo to byłoby bez sensu. Poza tym, co to jest rock alternatywny? Istnieje jednak pogląd, że musisz umieć się skategoryzować, bo jeśli nie umiesz, to znaczy, że nie wiesz co robisz. Powiedzmy zatem, że w tym momencie najbliżej nam do rocka alternatywnego, ale to, z czego czerpiemy, tego jest cała masa. Myślę, że i rock, i ostatnio dużo rapu, zarówno polskiego, jak i zagranicznego. Mimo, że ostatnio dużo inspirujemy się rapem, to nasza przeszłość muzyczna jest rockowa, więc pewnie dałoby się odnaleźć tu echa grunge’u z Seattle, brit popu i muzyki z wysp, w tym heavy metalu – Iron Maiden każdy z nas mocno w przeszłości katował. Maciek słuchał też dużo prog rocka – a ostatnio sporo Archive?

Maciek: Archive tak najbardziej, jeżeli coś miałoby się odbijać w mojej twórczości, to zdecydowanie oni.

Michał: Maciek, to był ten koncert, który cały przestałeś z zamkniętymi oczami, czy to mi się pomyliło?

Maciek: Przetańczyłem z zamkniętymi oczami. (śmiech) A szkoda, bo mieli wtedy naprawdę fajną oprawę świetlną. Archive rewelacyjnie robi to, na czym polega trans. Perfekcyjny mix – takie szybko-wolno – melancholijna melodia nad gęstą perkusją, nad gęstym bitem, ciągnąca się przez kilkanaście minut.

Michał: Wracając do inspiracji – to tak podsumowując, ostatnio sporo rapu, dużo polskiej muzyki alternatywnej, również popu. Wiele dobrego się stało ostatnio w polskiej muzyce. Mnie się podoba to, co się ostatnio dzieje.

Magda: Macie jakichś ulubionych artystów na naszej rodzimej scenie?

Maciek: No to ostatnio taki jeden, który dominuje na wszystkich playlistach… Waluś…

Michał: Na Walusia trafiliśmy jakieś półtora roku temu przez taką inicjatywę, która się nazywała SAD Sessions. To były nagrania w konwencji na żywo.

Maciek: Takie live’y ze studia, chyba gdzieś na Żoliborzu.

Michał: Tak i tam Waluś wyglądał i brzmiał zupełnie nie tak, jak teraz, w ostatnich singlach. Polecamy to zobaczyć, bo to dosyć ciekawe doświadczenie. Oprócz Walusia obserwujemy też np. NOŻE. U Was na playliście też się te dwie nazwy pojawiały. Śledzimy również poczynania naszych kolegów Decent Elephant, którzy wykonują dobrą muzyczną robotę. A z tych większych, teraz mainstreamowych artystów, to Krzysztof Zalewski, Dawid Podsiadło, Taco Hemingway, kiedyś Pogodno byli ciekawym wytworem. Dużo się tego w Polsce dzieje. To nie tyle nasi ulubieni artyści, ile po prostu fajni, do których lubimy sięgnąć i teraz przychodzą mi do głowy. A z zagranicznych, to wiadomo – wszystkie klasyki. Wszędzie słyszymy porównania naszych pierwszych trzech kawałków do Arctic Monkeys czy do Jacka White’a. Rzeczywiście dużo słuchaliśmy Arctic Monkeys i to jest wykonawca, z którym jesteśmy najbardziej połączeni. Lubimy Strokes’ów i ogólnie takich indie rockowe granie. Można by wymieniać w nieskończoność. Ulubionych raczej nie mamy, a ci, to tacy, którzy się najczęściej przewijają. Stonerowe rzeczy również, cięższe lub lżejsze, jak Queens of the Stone Age. No i te projekty podobne brzmieniem do z Jacka White’a Alison Mosshart z The Kills na przykład ukradła mi cały rok 2019 na Spotify Wrapped.

Jaś: Ale też z zupełnie innej strony – White Lies.

Michał: Oczywiście również britpop, więc tacy wykonawcy jak Blur, Pulp, Oasis, Suede. Jak widać przeważa jednak gitarowe granie, a nie rap.

Maciek: Dopóki coś tam w muzyce jest, dopóki jest jakieś miejsce na eksperymenty, to raczej nas to wciąga.

Michał: Tak, ale raczej się nie ograniczamy w tym, żeby słuchać czegoś konkretnego i się inspirować tylko jednym wykonawcą, gatunkiem. Co wpadnie i co nam się spodoba, to wchodzi po prostu. Playlisty to świeża sprawa, bo zaczęliśmy je robić w sumie dopiero miesiąc-dwa miesiące temu. Do tego czasu po prostu dużo słuchaliśmy całych płyt, bo do samochodu łatwiej zabrać całą płytę. A mamy jeszcze takie samochody, w których nie ma bluetootha.

Marta: A czy macie jakieś inspiracje, w których może niekoniecznie się z sobą zgadzacie czy jesteście raczej jednomyślni?

Michał: Wiesz co, myślę, że trochę tak jest, że się różnimy i to jest chyba sprawa naturalna, choć w większości się zgadzamy. Cały czas dzielimy się muzyką i podsyłamy sobie rzeczy.         

Ania: To pójdźmy może teraz stricte w stronę Waszych rzeczy. Może tak filozoficznie to zabrzmi, ale bardziej (pozornie) mieć czy (pozornie) być?

Michał: Bez „pozornie” i myślę, że przede wszystkim „być”, a nie „mieć”. Dochodzimy do prostej konkluzji, że lepiej „być” – być sobą, robić swoje. Jeśli coś lubisz, to ustawicznie to robisz i w końcu będziesz z tego „mieć”… satysfakcję i ona nie jest pozorna. Nie chodzi tu o dobra materialne, bo to zupełnie inny temat.

Maciek: Nie oszukujmy się, bawimy się w to tak długo, że musieliśmy się nauczyć tego, że satysfakcja musi być wystarczającą nagrodą – satysfakcja z własnej pracy, gry. Gdybyśmy się tego nie nauczyli, to byśmy się wtedy już w to nie bawili.

Michał: Nasza płyta też się z tego wzięła. Powstawała w tym pandemicznym czasie. Nie było żadnego koncertu i robiliśmy to tylko dlatego, że lubimy to robić. Spotykaliśmy się 2-3 razy w tygodniu i po prostu graliśmy.       

Ania: Na szczęście nie znaleźliście się pod ścianą i robicie w życiu też inne rzeczy, które pozwalają Wam grać z zajawki.

Michał: Tak, od początku mamy tego świadomość, że to nie jest takie proste, żeby z muzyki wyżyć. Pewnie się da w pewnym momencie, natomiast robimy to po to, żeby „być” i żeby „mieć” zajawkę.

Maciek: Znamy też wielu różnych, którzy próbowali monetyzować swoje przedsięwzięcia. Takich, którzy w swoich macierzystych zespołach grali muzykę bezpośrednio inspirowaną brit popem, a potem jako swój główny projekt robili jakieś disco polo.

Marta: Wspomnieliście o tym, że przetrwaliście próbę czasu pandemii i spotykaliście się tutaj parę razy w tygodniu. Czy podczas tego lockdownu, kiedy wszystko jest zamknięte i nie ma żadnych bodźców, cierpieliście na brak kreatywności czy wręcz przeciwnie, znaleźliście jakieś inne źródła inspiracji? Czy to po prostu wypływa z Was, ze środka i nie potrzebujecie takich bodźców zewnętrznych?

Michał: Zrobiliśmy dużo nowego w tym czasie, więc to chyba jest odpowiedź.

Maciek: Zdefiniuj „zewnętrzne bodźce” w takim bezpośrednim zglobalizowanym świecie. Jeżeli już jesteśmy w stanie dalej funkcjonować, podtrzymywać nasze działania tutaj, to i tak żyjemy w świecie mocno cyfrowym. Jakieś nowe formy artystyczne, które nas inspirują cały czas powstają, cały czas coś się pojawia. Brakuje oczywiście ważnego czynnika, czyli takiego uczestniczenia w życiu tego środowiska. To rzeczywiście odpada i to może koniec końców rzutować na to, jak wyglądało nasze komponowanie w czasie kiedy świat się zatrzymał.

Jaś: Ale nawet samo spotykanie się tutaj we trójkę było dla nas wystarczającym pretekstem, bodźcem, okazją do wyrwania się.

Michał: Jak siedzisz, pracując zdalnie osiem godzin dziennie przez pięć dni, no to potem taki bodziec, już sam w sobie jest bodźcem.

Ania: Jakimś świętem…

Michał: No więc każde nasze spotkanie to w sumie święto.

Magda: Czy Wasze dotychczasowe single definiują charakter całej płyty? Czy może na płycie znajdą się jakieś „pozornie” totalnie niepasujące formą kawałki? Te trzy, które ukazały się do tej pory są w miarę spójne stylistycznie, ale czy planujecie jakiś numer, który będzie – z pozoru – na pierwszy rzut oka czy ucha bardziej odklejony?

Michał: Myślę, że na pewno każdy usłyszy, że to my, ale tam chyba nie będzie czegoś takiego, jak granie na jedno kopyto. Ja to tak nazywam. Będzie różnorodnie.

Maciek: Rzeczywiście, tak nam się wydaje, że płyta wyszła koniec końców całkiem zróżnicowana. Nie będzie tam natomiast żadnego kawałka, który będzie jakoś totalnie odstawał od reszty. Może będą jeszcze w dalszej części płyty jakieś numery, które lecą, powiedzmy, bardziej elektronicznie, transowo, może będą jakieś, które są bardziej pomyślane jako singiel radiowy, ale to jest największe odstępstwo. Nie będzie sekcji smyczkowej, nie będzie sekcji dętej.

Michał: Tutaj ważne jest, żebyśmy dodali jeszcze jedną rzecz, że nie wypuszczaliśmy trzech singli do tej pory, tylko wypuszczaliśmy trzy kawałki tak, jak one idą na płycie. I będzie tak dalej szło do samego końca. Tworząc materiał nie mieliśmy zamysłu, że robimy trzy single, a resztę dopchamy na płytę. Zrobiliśmy album zbudowany z 9 utworów, które „chodzą” razem ze sobą, a wypuszczamy je miesiąc po miesiącu. Czy w dalszych miesiącach znajdzie się coś, co zupełnie odskoczy od tego, co do tej pory wyszło? Tak, będzie inaczej, ale myślę, że nie będzie to jakoś bardzo odskakiwać.

Maciek: Myślę, że ewentualnie płytę można podzielić na dwie części. Może druga połowa jest nastrojowo inna niż pierwsza.

Magda: Dlaczego zdecydowaliście się na taką właśnie formę promocji, odkrywanie kawałka po kawałku? Każdy kolejny numer ukazuje się w ostatni piątek miesiąca i będzie tak aż do premiery płyty. To jest raczej niespotykane, bo jednak najczęściej stosuje się metodę singlową niż odkrywanie wszystkich utworów jeszcze przed premierą krążka. Wy postawiliście na taką odwróconą kolejność. Jak oceniacie ten sposób promocji – jest może bardziej skuteczny?

Michał: Jesteśmy w 1/3, zrobiliśmy 30% planu na ten rok, nie jesteśmy więc jeszcze w stanie powiedzieć, czy jest lepiej, czy gorzej.

Maciek: Jesteśmy w tym momencie, w którym zespoły już wdrożone wydają całe płyty. Cykl wydawniczy wygląda często  tak, że po właśnie trzech singlach ukazuje się cały album. Jesteśmy po wydaniu takich trzech singli – tak to nazwijmy. Nie zrobiliśmy selekcji najlepszych kawałków, tylko tak jak mówimy, lecimy z tym po kolei. Powiedzmy zatem, że ten etap, który i tak teoretycznie zrealizowalibyśmy do tego momentu mamy już za sobą. To, jak to będzie „żarło” dalej, dopiero pokaże, czy nasz plan ma sens.

Michał: Ja to widzę tak, że w dzisiejszym czasie nie mamy takiej swojej wielkiej grupy odbiorców.

Jaś: Jeszcze.

Magda: Jeszcze – właśnie, dobrze, że dodałeś. Myślę, że zanim dojdziemy do tej płyty, to ona będzie już całkiem spora.

Michał: Na razie mamy ten swój mały zasięg. Jeżeli wrzucilibyśmy całą płytę na raz, w tym momencie, to cóż… znamy już takie przykłady. Przerabialiśmy je dziesiątki razy i obserwowaliśmy u różnych znajomych, którzy mieli naprawdę fenomenalne projekty. Wrzucili wszystko na raz na Spotify, nie będąc zupełnie znanym. Fajnie, był moment zainteresowania przez dwa tygodnie, ale potem klops, nie ma nic.

Jaś: Rozeszło się totalnie bez echa.

Maciek: No, niestety cykl życia kawałków debiutantów jest liczony w skali mikro, może nawet nano.

Michał: To jest w zasadzie ten jeden dzień premiery, wtedy jest jakiś ruch. Może uda ci się zainteresować znajomych – fajnie, ale co dalej? Z naszej perspektywy to jest podtrzymywanie życia przez dłuższy czas.

Maciek: I tak w tym momencie cała branża jest zamknięta. Może jak będziemy kończyć cały plan – może wtedy zacznie się otwierać.

Ania: Perspektywy są różnie określane. Możliwe, że cały okres promocji płyty załapie się na czas zamknięcia.

Michał: Materiał wrzucony „na raz” znika, a jak nie możemy grać koncertów, to zniknąłby w ogóle dziesięć razy szybciej. Wypuścilibyśmy więc coś, w co wierzymy, że jest częścią nas i to by zniknęło. Byłoby to trochę bolesne.

Ania: Dłużej dajecie się poznać.

Maciek: Zasadniczo taki był cel. Z naszego cyklu wydawniczego robimy po prostu taką „imprezę”, co prawda w internecie. Jeden kawałek miesięcznie w każdy ostatni piątek miesiąca. Gramy w otwarte karty. Znacie dokładnie terminy premier całej reszty płyty.

Michał: Czasy są niepewne, ale chociaż jedna pewna rzecz tu w końcu jest.

Marta: Nie ma tu ryzyka, że coś się opóźni. Jesteście sobie sami sterem, żeglarzem i okrętem.

Michał: Żaden manager nad nami nie stoi, mówiąc: „masz to teraz zrobić”. Żaden ktoś nie stoi i nie mówi tutaj: „Ta gitara brzmi źle. Masz to zmienić, bo mi się to nie podoba.”.

Maciej: Myślałem, że chciałeś powiedzieć, że żadna wytwórnia za nami nie stoi, ale stoi za nami wytwórnia…

Michał: … Nie Wasza Sprawa.

Maciek: Właśnie tak. (śmiech)

Michał: Nam się podoba, że robimy to po swojemu, że nikt nam nie mówi, jak mamy coś robić.

Ania: Czy finałem promocji będzie krążek fizyczny, czy zostaniecie przy formie cyfrowej?

Jaś: Będzie fizyczny. Myślimy nawet, żeby również był winyl, ewentualnie kaseta.

Michał: Tak, ale to w małym nakładzie. Już do mnie ludzie pisali, że chcą kasetę i na pewno coś takiego powstanie. Ja nie mam na czym tego odtworzyć, ale te osoby, które będą chciały kasetę na pewno ją otrzymają. Fajnie to będzie robić, projektować.

Maciek: Skoro mówimy o płycie, to też wspomnijmy o tym, że szatę graficzną płyty mamy już od dawna gotową.

Michał: Wszystko mamy przygotowane, zaplanowane i sobie działamy małymi krokami. Jest jeden utwór miesięcznie, o czym już wiadomo, ale mamy też serię filmów „Poznajmy się” na YouTube. W sumie na Instagrama też wrzucamy. Na Facebooka raz na jakiś czas też, tylko że na Facebooka już w kompilacji miesięcznej – całe sezony. (śmiech) Jak sobie to w ten sposób ułożymy, to ktoś może wiedzieć, że może liczyć na jeden filmik tygodniowo, jeden utwór miesięcznie. Jest to takie powracające wydarzenie i do września po prostu tak będzie, choćby nie wiem co.

Maciek: Na spokojnie, płyta jest w końcu nagrana. To nie jest tak, że nagrywamy na ostatnią chwilę.

Jaś: Możemy natomiast zdradzić, że utwór, który wytypowalibyśmy z płyty jako singiel, jeszcze nie wyszedł. Nie ma go wśród tych trzech numerów, które ukazały się dotychczas. Czeka nas więc coś jeszcze lepszego.

Maciek: Ja uważam, że najlepszy kawałek z płyty jeszcze nie wyszedł i jeszcze długo przed nami.

Michał: Każdy ma swoich faworytów.

Magda: Trzech gości, trzy różne single. Ciekawa jestem Waszych typów. 

Michał: Wiesz co, tak jak teraz siedzimy, to wydaje mi się, że tak, wybralibyśmy różne. Chyba koniec końców o tym nie rozmawialiśmy, tylko mówimy tak z doświadczenia. W tym procesie wydawania podoba nam się też to, że możemy to po prostu robić, że jest to fajne. Przygotowujemy sobie rzeczy, które będą wychodziły. Abstrahując od tego, że płyta jest, filmiki też mamy, to planowanie tego, co się będzie działo też jest całkiem przyjemne. Jak byśmy wydali płytę na raz, to co byśmy wrzucali? Cały czas byśmy spamowali tym samym: „Ty wiesz co? Posłuchaj naszej płyty”, „Wiesz co, mam do Ciebie interes – posłuchaj tej płyty”. Ja bym tak nie chciał. Jak widzę coś takiego u innych, to od razu się zniechęcam. Myślę, że nie jestem też w jakiejś opozycji do większości ludzi. Ludzie po prostu tego nie lubią. Nie lubią być do czegoś nagabywani, a do tego by się to sprowadzało, gdybyśmy wypuścili wszystko na raz. Ci, co będą zainteresowani kolejnym numerem, będą chcieli wiedzieć, co dalej i zostaną. A ci, którzy nie – odejdą, trudno. 

Marta: Czyli od razu zrobicie selekcję słuchaczy.

Maciek: To nie my selekcjonujemy, to my jesteśmy selekcjonowani.

Michał: Ale z tymi płytami na raz tak jest, one po prostu umierają na Spotify. Mnie jest szkoda, że po prostu tyle dobrej, niesłuchanej muzyki tam leży.

Maciek: Mamy znajomych, którzy „od czapy” puścili swoją płytę w pandemii i w zasadzie przez to zespół się właśnie rozlatuje.

Michał: A ta płyta jest zajebista, no jest i… co z tego. I co, jak drugi raz będą ją chcieli wypuścić, to już nawet nie będą mogli tej płyty wysłać do edytorów playlist, bo już było, to jest spalone.

Maciek: Możemy zabrzmieć na wyrachowanych, ale już samo hasło „polskiej płyty w 9 miesięcy” przykuwa jakoś uwagę, wzbudza jakieś zainteresowanie.

Magda: Czy na płycie będą tylko Wasze autorskie numery czy znajdzie się na przykład jakiś cover? I bardziej filozoficznie – czy niepozorny cover z pozoru może być lepszy od oryginału?

Michał: Czekaj, czekaj – a jak myślisz, będzie cover?

Magda: Myślę, że nie.

Michał: No to dobrze. To pytanie numer jeden mamy. A druga część…

Maciek: Czy niepozorny cover znaczy niewykonany przez Pozory? (śmiech)

Magda: Pozornie (śmiech). A tak serio to chodziło o to, czy według Was cover może być lepszy od oryginału?

Jaś: Zwykle cover, który jest podobny do oryginału kompletnie mija się z celem. Coveruje się coś po to, żeby zrobić to inaczej, po swojemu. Stworzyć własną wersję, której nie należy porównywać, która stanowi odrębny byt.

Michał: Trzeba sobie zadać pytanie: „Co jest lepsze?”. Co to znaczy „lepsze”? Tobie się bardziej podoba czy mnie?

Maciek: Jeżeli będzie kreatywne, to już będzie pewne zwycięstwo. Takie próby odtwarzania…

Michał: Wiecie, ja znam takie program  „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”. To tam jest miejsce na covery, które są jednak odtwarzaniem.

Marta: A czy macie jakieś swoje ulubione covery? „Ulubione” w tym sensie, że bardziej lubicie cover od oryginału?

Michał: Ja chyba nie.

Maciek: Mnie jeden przyszedł do głowy. Przypomniało mi się Dream Theater, które scoverowało cały album Iron Maiden „The Number of the Beast”. Szczególnie pamiętam wykonanie jednego kawałka – „Gangland” – który w oryginale jest taki typowo maidenowski – szybki na „patatajach”, wykrzyczany. Tymczasem Dream Theater zagrali go tak bardziej jazzująco, to było super ciekawe. Wiem też, że jeśli chcielibyśmy jakiś cover zrobić to byłoby to „Space Oddity” Bowiego. I taką dużą inspiracją do tego, jak można to zrobić ciekawie było to, jak numer ten wykonali The Smashing Pumpkins. Właśnie tak bardzo autorsko, bardzo inaczej.

Magda: Czyli nie wykluczacie jakichś coverów w przyszłości. 

Maciek: Nie wykluczamy.

Michał: Natomiast nie ma co ukrywać, że główny nacisk kładziemy na granie naszych rzeczy. To nam sprawia największą radość. Gdyby było inaczej, moglibyśmy sobie pójść do jakiegoś talent show i tam grać covery, ale nie o to nam chodzi. Jak chcemy się wyrażać, jakoś wyrzucać z siebie emocje, to musimy robić to swoimi słowami, swoją muzyką. Coverami też można, przez muzykę w ogóle można oczyszczać emocje, ale najbardziej wyrazisz się poprzez własne, autorskie rzeczy. Możesz napisać swój tekst, możesz napisać swoją melodię, możesz sam to sobie wykreować.

Marta: A czy macie swoją ulubioną stronę B?

Maciek: Iron Maiden miało takiego B Side’a – „Women in Uniform”, który był protest songiem przeciwko Margaret Thatcher. Spowodował on swego czasu zamieszanie medialne.

Michał: „Marigold” i „Sappy” – Nirvanowe kawałki, które są moimi ulubionymi numerami tego zespołu. Bez tych stron B nie wiem, czy tak bardzo bym lubił Nirvanę.

Jaś: Z mojej strony na pewno płyta Jeffa Buckley’a, która została wypuszczona po jego śmierci. Trochę surowe nagrania, które nie do końca wyszły ze studia, ale totalnie oddają jego duszę i jego wrażliwość, którą pozostawił w tej niewydanej płycie B.

Michał: Ja bym dodał jeszcze strony B Arctic Monkeys. Przypomniał mi się utwór „You’re So Dark”. On też nie był na żadnej płycie. Też chyba niepłytowe wydania Arctic Monkeys „Tranquility Base Hotel & Casino”, tylko nie pamiętam, jak się nazywał ten kawałek. Pamiętam tylko okładkę – Alexa (Turnera – przyp. red.) z odkurzaczem w hotelowym lobby. Ja w ogóle nie pamiętam nazw kawałków, jestem dosyć mocno wzrokowy i ciężko mi zapamiętywać tytuły piosenek, tytuły filmów. Oddziałują na mnie, mają na mnie wpływ, cieszę się, a potem… „Jak to się nazywało?” 

fot.: Mieszko Radwański
fot.: Mieszko Radwański

Ania: Skoro już wiemy, że na płycie nie będzie coverów, to jeszcze pytanie czy na „Wahaniach” będzie jakiś utwór anglojęzyczny? Opowiedzcie, dlaczego zrezygnowaliście z tworzenia w języku angielskim bo wiemy, że wcześniej właśnie w tym języku śpiewaliście.

Maciek: Znowu szybka odpowiedź – nie, nie będzie. (śmiech)

Michał: Jak się pojawia artykuł o nas, to wszędzie jest hasło „polska płyta w 9 miesięcy”. Gdybyśmy tam umieścili coś po angielsku, to tak, jak byśmy sobie włożyli patyk w szprychy. Nie chcielibyśmy wrzucać niczego po angielsku. Przechodziliśmy już różne etapy. I w tym angielskim ja na przykład miałem problem. I nie chodziło tu o to, że nie jestem w stanie się porozumieć, tylko o to, że śpiewając w obcym języku jednak odtwarzasz jakieś patenty, emocje. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy jeśli nie jest to czyjś pierwszy język, to jest on w stanie robić to szczerze. My długo graliśmy po angielsku, ale to rzeczywiście było takie rockowe granie i to dobrze brzmiało, były w tym pewne emocje, natomiast wydaje mi się, że było ich za mało.

Marta: Czyli uważacie, że w języku ojczystym te emocje są bardziej szczerze i bardziej autentyczne?

Michał: Ja się w tym czuję bardziej naturalnie. Myślę, że po polsku jestem w stanie napisać fajniejsze teksty niż mógłbym zrobić to po angielsku. To znaczy teoretycznie mógłbym zrobić jeszcze fajniejsze rzeczy po angielsku, ale na zasadzie takiej, że wziąłbym zajebisty słownik synonimów i jechałbym czymś, czego zupełnie już nie rozumiem. Wiem, że tak ludzie robią. Znam takie przypadki, które mi się bardzo nie podobają, gdzie pewne osoby w ten sposób piszą teksty.

Ania: Piszą, ale czy te teksty są dalej gdzieś doceniane?

Michał: Wiesz co, tak, mają swoich odbiorców. Ja natomiast tego nie „kupuję”. Jako autora tekstów bolałoby mnie to, gdybym musiał takie tworzyć.

Maciek: To jest też kwestia tego, że choćby płyta, którą właśnie wydajemy, jest mocno zakorzeniona w miejscu, w czasie, jaki jest nam bliski i to oczywiste, że będzie najbardziej autentyczna po polsku.

Michał: Jak chodzimy po Warszawie czy po jakimkolwiek innym mieście, rozmawiamy z ludźmi, to czy robimy to po angielsku? Ja tego nie robię, ale może mam mało międzynarodowych znajomych. My teraz też rozmawiamy sobie po polsku. To by dosyć nienaturalnie wyglądało, gdybyśmy rozmawiali w obcym języku. No ale, są polskie zespoły, które robią fajne numery po angielsku.

Maciek: Choćby Riverside czy Lunatic Soul.

Michał: No tak, w Riverside to wszystko siedzi, jest pospinane, jest taka konwencja i tam to funkcjonuje. Ciężko by im było tutaj znaleźć tylu odbiorców, żeby mogli to po prostu robić. Myślę, że gdyby polska była trochę inna muzycznie, to mogliby to robić po polsku, ale taka nie jest. Mieli bardzo wąskie grono, więc poszli w to niejako przez wykluczenie. Ale Brodka zaczęła teraz tworzyć po angielsku i to się całkiem nieźle broni moim zdaniem. Da się, ale my wolimy na razie w ten sposób.

Ania: Chcielibyście eksportować swoją muzykę za granicę?

Michał: Już mamy takie plany!

Maciek: Słyszeliśmy, że są bardzo duże bazy Polaków w Chicago, w Londynie, w Edynburgu, pod Dortmundem…

Michał: …więc tam jak najbardziej.

Magda: Jakiś czas temu robiliśmy wywiad z Borówką, Bartkiem Borowiczem, prowadzącym agencję koncertową Borówka Music, który jeździ też po Europie z różnymi muzykami. Powiedział nam, że śmiało można eksportować swoją muzykę za granicę, śpiewając nawet w ojczystym języku i mało tego, najpewniej to się tam lepiej sprzeda niż usilne śpiewanie po angielsku. Przez „obcą” publiczność jest to uważane za bardziej egzotyczne i bardziej atrakcyjne. Coś, czego kompletnie nie rozumieją, ale co ich ciekawi, chcą zobaczyć/poczuć zupełnie inny klimat, posłuchać innego języka… Co istotne, okazuje się, że Polonia rzadko kiedy przychodzi na takie koncerty polskich artystów za granicą i na sali są zazwyczaj sami obcokrajowcy. Tak że niekoniecznie trzeba śpiewać po angielsku, żeby ruszać na podbój świata, a paradoksalnie często więcej można zyskać, zostając przy swoim języku.

Jaś: To co, zmiana planów? (śmiech)

Marta: Myślę, że jest teraz trochę taka tendencja w stronę nieanglicyzowania kultury i bardzo doceniam różne takie zespoły, które jednak śpiewają w innych językach albo po prostu pochodzą z innych krajów niż te anglojęzyczne. Być może więc jest to jakaś nisza.

Michał: No weźmy Rammsteina, czy ktoś ich rozumiał? To jest chyba najlepszy przykład, najbardziej unaoczniający, że rzeczywiście – da się.

Michał: Niemen próbował w którymś momencie robić karierę po angielsku, TSA też tłumaczyło płyty na angielski. Myslovitz miał chyba największe aspiracje, żeby zrobić zagraniczną karierę, ale kurde –  nie wyszło.

Ania: Ale to może wynikało też z innych czynników. Często polscy artyści, którzy są znani w Polsce, a chcą eksportować muzykę za granicę, wychodzą z ogromną pewnością siebie na ten grunt zagraniczny, co ostatecznie ich gubi. Trafiają na zupełnie obce rynki, na których niekoniecznie są gwiazdami. Punkt wyjścia do robienia kariery byłby zatem zupełnie inny, niż im się wydawało, będąc w Polsce. Musieliby na nowo budować pozycję, co niekoniecznie im odpowiada, żeby znów schodzić kilka schodów w dół. Być może to też jakaś odpowiedź na fakt, dlaczego to podejście się nie udało. Wracając jednak do kraju – na jakim festiwalu chcielibyście wystąpić w pierwszej kolejności, promując oczywiście „Wahania”?

Michał: Na Openerze, na Pol’and’Rocku. Chociaż Maciek był kiedyś na Pol’and’Rocku, czy jeszcze wtedy na Woodstocku, i nie był na żadnym koncercie, więc chyba wolałby na Openerze. (śmiech) Ale tak serio to na Openerze, bo tam jednak jest ta atmosfera. Kurczę, udało się to Mikołajowi Ziółkowskiemu. Udało się całej tej ekipie zrobić naprawdę fajny festiwal w tym kraju.

Magda: Ostatnio rozmawiałyśmy o tym, że taką alternatywą dla Open’era na obecne czasy byłoby zrobienie polskiej wersji festiwalu – Open’er wyłącznie z rodzimymi artystami. Myślę, że byłaby to super edycja.

Michał: Wiesz co, taki trochę Open’er jest na festiwalu Co Jest Grane” tutaj w Warszawie. Nie wiem, czy aż tylu ludzi przyciągnęliby polscy artyści, jak w przypadku zagranicznych headliner’ów na właściwym Open’erze.

Jaś: Ale wiesz, skoro Męskie Granie cieszy się taką popularnością wśród polskiej publiczności…

Magda: Właśnie, idealny przykład Jaś. Myślę, że tu jest potencjał, a jeszcze teraz, jak ludzie są tacy stęsknieni za koncertami… tym bardziej!

Ania: Jednak rzeczywiście to pokazuje też to, jak polska muzyka w ostatnich latach się wzmocniła i jak ta pozycja została odbudowana po różnych perturbacjach końca lat 90. i początku dwutysięcznych. Tendencja jest wzrostowa. Ludzie to też zauważają i doceniają, i szukają, co najważniejsze, coraz to nowszej, świeższej muzyki polskich wykonawców.

Michał: Jak my zaczynaliśmy, te 15 lat wstecz, to tych zespołów nie było zbyt dużo. Wtedy było Hey, Myslovitz, chwila po Republice i potem było długo, długo nic.

Jaś: …a potem pojawiły się Pozory.

About Zeen

Power your creative ideas with pixel-perfect design and cutting-edge technology. Create your beautiful website with Zeen now.

Więcej wpisów
Blask refleksji w „Światłach miasta”, czyli jak Grammatik jedną płytą zmienił oblicze polskiej rap-sceny