Wojtek Jabłoński, fot.: Maciej Grzywaczewski
Wojtek Jabłoński, fot.: Maciej Grzywaczewski

Wojtek Jabłoński: “Tysiące pomysłów na sekundę” (wywiad)

Wojtek Jabłoński to prawdziwy człowiek – orkiestra, który energią i pomysłami mógłby obdzielić 1000 osób. Na co dzień multiinstrumentalista, kompozytor i producent muzyczny. Od niedawna dodatkowo scenarzysta i reżyser wideoklipów, a także autor wspierającego młodych i nieznanych szerszej publiczności wokalistów projektu iWojtek. Od 13 lat gitarzysta Kultu, od zawsze – wielki fan zespołu. W rozmowie z Magdą Żmudzińską opowiada m.in. o tym, co skłoniło go do realizacji przedsięwzięcia jakim było nagranie 10 utworów z artystami młodego pokolenia i dlaczego warto tym ludziom pomagać. Podsumowuje także, co działo się w jego życiu zawodowym przez ostatnie 1,5 roku, jak wykorzystał ten nietypowy, trudny okres i czego się o sobie w tym czasie dowiedział.

Zeszły, bez wątpienia bezprecedensowy, rok zatrzymał nas wszystkich. Mam jednak wrażenie, że u Ciebie wyjątkowo dużo się działo. Jeszcze przed wybuchem pandemii rozpocząłeś projekt iWojtek, który kontynuowałeś i realizowałeś już w trakcie lockdownów; 5 czerwca ukazała się Zaraza; jesienią premierę miała koncertowa płyta Kultu z Pol’and’Rock i zakładam, że jeszcze w zeszłym roku zaczęły się prace nad Ostatnią Płytą…

To prawda, działo się u mnie wyjątkowo dużo, dokładnie to, co wymieniłaś. Co do Ostatniej płyty to może jakieś pierwsze przymiarki były w 2020… ? Ale pełną parą ruszyliśmy w 2021.

To dosyć szybko poszło.

No, bo my jesteśmy szybkie chłopaki. (śmiech)

Tak czy inaczej – na nudę nie narzekałeś. Nie będę pytać o to, co było/co jest w tym całym szalonym, pandemicznym okresie dla Ciebie najtrudniejsze. Zapytam z drugiej strony – gdybyś miał wskazać 3 najbardziej optymistyczne aspekty całej tej sytuacji, to co by to było?

Tak sobie teraz pomyślałem, że ta cała pandemia, pomimo tego, że jest to bardzo trudny moment dla wszystkich, dla mnie ma też swoje pozytywne strony. Wcześniej żyłem w szalonym tempie i kompletnie nie miałem czasu, żeby zabrać się za moje poboczne pomysły, które od dłuższego czasu chodziły mi po głowie. Jak wiesz, my dużo graliśmy z Kultem. Wyjeżdżaliśmy na całe weekendy na koncerty, wracaliśmy w poniedziałek, do kolejnego koncertu miałem 3 dni na regenerację. Gdy wybuchła pandemia i wszystko się zatrzymało, mogłem zrealizować swoje plany, mogłem skoncentrować się tylko na sobie, nie miałem z tyłu głowy takiego poczucia, że coś muszę, że nie wiem, czy się wyrobię, bo pojutrze wyjeżdżam znowu gdzieś w Polskę. Oczywiście, do koncertów było mi bardzo tęskno, ale z takich pozytywnych rzeczy to jako pierwszą wskazałbym właśnie tę zyskanie czasu na dokończenie moich projektów.

Ten dodatkowy czas jest chyba takim pozytywnym aspektem dla większości z nas. Rzeczywiście, można było z niego efektywnie skorzystać. Pierwszą rzecz w takim razie mamy, ale ciekawa jestem kolejnych dwóch.

Kolejną jest na pewno poznanie wszystkich tych młodych ludzi, którzy zgłosili się do mojego projektu muzycznego i którzy dali mi niesamowitego kopa. Serio, otrzymałem od nich bardzo dużo entuzjazmu. Do tej pory czuję tę energię. No i myślę, że to był też taki rok, który  pokazał mi, że mogę i chcę zostać producentem muzycznym. Zacząłem od produkcji  piosenek z tymi młodymi wokalistami. Potem przyszedł Kazik który swoją drogą miał być jednym z wokalistów, których zaprosiłem do projektu i nagraliśmy 2 piosenki. Wieczorem napisał do mnie, że te utwory chciałby dać na nową płytę i zaproponował mi jej wspólne nagranie. Oprócz kompozycji i muzyki zostałem też współrealizatorem tego albumu. Kolejną moją produkcją była Ostatnia płyta. Podszedłem do tego zupełnie na luzie, zrealizowałem wszystko dokładnie tak, jak chciałem. Bez zbędnego  czarowania sztucznymi pogłosami albo kompresorami. Tak jak zagraliśmy, tak to brzmi.

Same żywe instrumenty.

Dokładnie. Jak kiedyś nie będziemy w stanie grać na koncercie, można spokojnie korzystać z tych utworów jako playbacku (śmiech).

Powiedziałeś, że zeszły rok pokazał Ci, że możesz być producentem. Czy to znaczy, że wcześniej nie czułeś się pewnie w tej dziedzinie?

Kiedyś robiłem muzykę dla muzyków. Nie rozumiem tego teraz, ale tak było. Bardziej zależało mi na opinii muzyków niż na opinii słuchaczy. Potem wpadłem w inną pułapkę i zacząłem robić muzykę dla… producentów. Zacząłem korzystać z patentów, robić ładne pogłosy, dodawać wymyślne efekty,  tak żeby ktoś mógł powiedzieć: „Wow”. I w 2020 roku wreszcie udało mi się z tego wszystkiego wyrosnąć. Teraz muzykę robię tak, żeby mi się to podobało. Zależy mi też bardziej na tym, jaki jest odbiór słuchaczy – ludzi, którzy kupują płyty.

Myślę, że to, czy materiał wyszedł dobrze, czy przebije się na rynku i ile na nim przetrwa, ostatecznie weryfikują właśnie słuchacze, a nie producenci i inni muzycy, tak samo jak również nie krytycy i dziennikarze.

Dokładnie tak, to nie oni przychodzą na koncerty. Chociaż powiem Ci, że u jazzmanów to wygląda trochę inaczej. Nie wiem, czy znasz ten dowcip, jak dwóch jazzmanów się spotyka i jeden mówi do drugiego: „Kupiłem wczoraj Twoją płytę”, a ten odpowiada: „Aa, to Ty byłeś”?

(Śmiech) Nie, tego nie znałam. (śmiech). Pozostając przy pracy producenckiej – projekt iWojtek ruszył na początku zeszłego roku, jeszcze przed pandemią. Co skłoniło Cię do realizacji takiego przedsięwzięcia, akurat w tym czasie?

Przed pandemią uprawiałem muzykę tylko na koncertach. Przez 2 lata nic nie komponowałem, nie nagrywałem, omijałem studio szerokim łukiem, ale bardzo szybkim tempem, bo byłem wtedy czynnym sportowcem. I pewnie to by jeszcze tak chwilę trwało, gdyby nie to, że córka koleżanki nagrała piosenkę  a ja po jej odsłuchaniu nieopatrznie powiedziałem: „zrobiłbym to lepiej”. No i zrobiłem, czy lepiej – nie wiem (śmiech). Nagrałem jej jeden kawałek, potem drugi, i stwierdziłem dlaczego nie spróbować? Skoro spod palca wychodzą mi pomysły, dlaczego by nie zrobić czegoś z większą grupą takich młodych artystów?

Otrzymałeś około 300 zgłoszeń i, jak mówisz, niełatwo było wybrać 10 szczęśliwców. Co ujęło Cię najbardziej akurat w tych wokalistach?

Kurczę, to trudne pytanie. Czasem po prostu wiesz, choć trudno ci sprecyzować dlaczego. Już nie pamiętam, co to dokładnie było, ale  wiedziałem od razu, czy jestem na nie, czy jestem na tak. Wiadomo, że tych osób początkowo wybrałem więcej, ale ta finalna 10 przeszła całkowicie naturalnie, bez większych rozterek i bicia się z myślami. Ponieważ to całkowicie moja inicjatywa, to mogłem pozwolić sobie na wybór ludzi, których z różnych względów najbardziej czułem. Mam świadomość, że w większości to debiutanci, że niektórzy nie mają jeszcze najlepszego warsztatu wokalnego, ale w naszej współpracy chodziło też o coś więcej. Chodziło o chemię, rodzaj fajnego współgrania. Jedyne nad czym teraz rozmyślam, to może że niepotrzebnie wszedłem w ballady, bo to nie jest moja mocna strona. Z drugiej strony taki miałem wtedy feeling…

No właśnie chciałam zapytać, co było dla Ciebie największym wyzwaniem przy tym projekcie? Albo z drugiej strony – co sprawiło Ci najwięcej frajdy? Bo, jak sam wspomniałeś, stylistycznie miałeś okazję sprawdzić się w zupełnie innych obszarach, niż na co dzień się poruszasz. Tego rockowego grania jest tam bardzo niewiele.

Bardzo mało, rzeczywiście, właściwie w ogóle go nie ma.

No, poza Alex Magierą…

No tak, ale Alex Magiera to jest wiesz, taka kobieta giwera (śmiech), że ona po prostu wymagała takiej oprawy muzycznej.

Przyznaję, że to mój ulubiony kawałek całego projektu.

Ja nie mogę powiedzieć, że mój ulubiony, bo wszystkie są moje ulubione.

Wszystkie są wspaniałe, bez dwóch zdań! Aczkolwiek ten ujął mnie najbardziej, może z tego względu, że ja po prostu też cała jestem mocno rockowa.

Nie no, ja też nadal jestem, nie przejmuj się, nic się nie zmieniło w tym względzie (śmiech). Ale wracając do pytania – wiesz, jak niektórzy z tych młodych ludzi przyszli do studia i zaśpiewali, to ja miałem autentycznie ciarki. To sprawiło mi najwięcej frajdy. Niektórzy pierwszy raz w życiu byli w profesjonalnym studio nagraniowym, pierwszy raz mieli do czynienia z profesjonalnym sprzętem, z realizatorem dźwięku. To było piękne. Natomiast wyzwaniem dla mnie było skompletowanie wszystkich instrumentów, potrzebnych do realizacji nagrań. Bo ja wymyśliłem sobie, że to będą same żywe instrumenty. Żadnych automatów, komputerowych rozwiązań.

A czy nagrania zrealizowane w ramach projektu będą wydane jako płyta, czy niekoniecznie? Wiem, że na początku miałeś taki pomysł, ale ostatnio już chyba od niego odszedłeś?

Nie będą wydane w formie płyty. Płyta to już dziś taki archaizm trochę. Krążki sprawdzają się przy artystach z dużą rzeszą fanów. Teraz muzyki słuchają głównie młodzi ludzie, korzystający z narzędzi streamingowych. Sama jesteś młoda i pewnie też tak robisz, prawda?

Oj, nie taka młoda już, jak się może wydawać (śmiech).

No dobra, ale masz tak, że siadasz sobie, włączasz płytę w odtwarzaczu i jej słuchasz od deski do deski?

Tak, ja właśnie jeszcze tak, jestem z tych, co kupują płyty i słuchają ich od A do Z. Wiem, że dziś ta kultura słuchania muzyki się zmienia, że młodzi ludzie rzadko słuchają całościowo albumów, tylko bardziej skaczą po kawałkach.  Ale myślę, że tu może – przy takich, nazwijmy to, nawykach  – takie kompilacje, jaką byłby krążek iWojtek, miałyby może szansę się obronić? To w końcu nie byłaby płyta z 10 utworami jednego wykonawcy, a mamy tu 10 różnych, młodych artystów, każdy z pojedynczym kawałkiem.

No może rzeczywiście. Ale mimo wszystko na razie nie planuję wydawać płyty – może kiedyś, jak mnie fantazja poniesie.

Swoją drogą też te klasyczne nośniki muzyki przeżywają aktualnie swój renesans – wraca moda, może faktycznie na CD w najmniejszym stopniu, ale na winyle i kasety już zdecydowanie bardziej.

Moim zdaniem to jest chwilowa moda. Winyle może jeszcze przetrwają, bo jest w tym jakaś magia, natomiast te kasety… Kurde, ja pamiętam, ile ja się tym ołówkiem namachałem, żeby kasetę przewinąć (śmiech). Nie, nie planuję wydawania płyt, wolę robić klipy. Muszę się pochwalić, że ostatnio napisałem scenariusz, wyreżyserowałem i zmontowałem najnowszy klip Kultu do piosenki „Chcę miłości”. Jestem bardzo zadowolony z efektu.

Czyli poszerzasz teraz jeszcze działalność muzyczno-producencką o scenariusz i reżyserię?

Jakby się zastanowić, to muzyka i film to jest bardzo podobny rodzaj przekazu emocjonalnego. I nawet podczas post-produkcji cały proces masterowania muzyki i proces kolorowania, obróbki filmu, jest bardzo zbliżony. W muzyce masz niskie, średnie i wysokie tony, którymi operujesz tak, żeby je zbalansować, żeby wszystko dobrze brzmiało. Tak samo masz w filmie shadowsy, mid-tonesy i highlighty. Dla muzyka przejście w film nie jest tak skomplikowane, jak mogłoby się wydawać.

Na kolejne klipy czekamy więc z niecierpliwością, a teraz wróciłabym jeszcze do tematu młodych artystów. Projekt iWojtek  pokazuje, że bardzo ich wspierasz, jesteś na nich otwarty, chcesz ich promować. Świadczą też o tym organizowane przez Ciebie na Facebooku jam sessions… Jak z kolei zrodził się ten pomysł i czy planujesz już kolejne edycje?

Jeżeli chodzi o pomysły, to ja mam ich tysiące na sekundę.

Znam temat, tysiące pomysłów, tylko czasu na realizację brak (śmiech).

Tak, tak, dokładnie! (śmiech) Z jam sessions to było tak, że wpadłem któregoś dnia na pomysł, że nagram coś na gitarze, wpuszczę to do sieci i zobaczymy, może ktoś się dogra. I naprawdę się zdziwiłem, że tak dużo ludzi odpowiedziało na tę akcję i przysłało swoje nagrania. Ludzie na jakichś beczkach i bongosach grali, saksofon, trąbki, cały przekrój instrumentów się pojawił. W drugim jam session, pojawili się też wokaliści. Lubię interakcję z ludźmiprzebywanie razem, tworzenie czegoś wspólnie. Jestem grupowym zwierzem, wolę pracować w zespole, lepiej się odnajduję w takiej formie. A powiem Ci jeszcze tak mam warunki, czyli: mam studio, instrumenty, jakieś tam umiejętności – to dlaczego mam tego nie podarować ludziom?

Swoją karierę muzyczną rozpoczynałeś jeszcze w nieco innych czasach. Czy uważasz, że teraz – w drugiej dekadzie XXI wieku – początkującym artystom jest trudniej czy łatwiej coś osiągnąć? Z jednej strony Internet, social media, tzw. wszechobecny online zdaje się pomagać i stwarzać nieograniczone możliwości, z drugiej strony niekoniecznie działa to na korzyść…

Z jednej strony ludziom, którzy teraz robią muzykę jest łatwiej, bo mają dostęp do naprawdę nieograniczonych możliwości. Nie muszą mieć super umiejętności, każdy jest w stanie nauczyć się obsługiwać program do tworzenia muzyki, wystarczy mieć odrobinę słuchu i wyczucia. Kiedyś trzeba było umieć grać. Wiesz na czym polegało wtedy nagrywanie?

Jeden mikrofon do wszystkiego?

Dokładnie tak. Jeden mikrofon stał na środku, i ten muzyk, który miał być najgłośniej, stał najbliżej mikrofonu. Niby proste, prawda? Ale co się działo w momencie, gdy np. była solówka gitarowa i gitara musiała być najgłośniej? Nie miałaś takich sprzętów, że samodzielnie mogłaś regulować głośność, tylko był inżynier dźwięku – pan w białym kitlu – który po prostu miał pozaznaczane taśmą na podłodze miejsce, w którym stoi piec gitarowy do podkładu pod wokalistę, i w momencie solówki przesuwał się z tym wzmacniaczem. Tego ustawiania było na cały dzień. A teraz jest bardzo dużo muzyki generowanej automatami, do której nie potrzeba absolutnie żadnych umiejętności. Konkurencja jest ogromna. Tyle ludzi teraz śpiewa, każdy coś pokazuje, każdy chce zaistnieć, wypłynąć. Przebić się przez taki natłok informacji muzyczno-społecznej jest teraz bardzo ciężko.

W tym wszystkim przydałoby się więcej takich projektów jak iWojtek.

Tak myślę. Naprawdę warto tym młodym ludziom pomagać.

Bo chyba akurat ci ludzie robią to z pasji i miłości do muzyki po prostu, nie dla tzw. fejmu czy jakichś innych apanaży. Zazwyczaj jest tak, że jak spotka się grupa często bardzo różnych osób, ale którą łączy ta sama zajawka, to wychodzą z tego same dobre rzeczy.

To prawda, ale nie zawsze grasz tylko z czystej potrzeby grania. Często ma się też te inne powody. Ja np. zacząłem grać na gitarze, bo wiedziałem, że to się dziewczynom podoba (śmiech).

Myślę, że wielu gitarzystów od tego zaczynało (śmiech).

Wiesz o co chodzi (śmiech). Ale jak już zacząłem grać, to potem przez 20 lat nie rozstawałem się z gitarą, praktycznie z nią spałem. Miałem dwie dekady totalnego odlotu na instrument. Gdy zacząłem dużo koncertować, to trochę mi to zafiksowanie odpuściło.

Wspomniałeś wcześniej, że gdyby nie projekt iWojtek, to nie byłoby Zarazy. Gdyby nie było Zarazy natomiast, to być może nie byłoby takiej lawiny wydarzeń, do której niejako ta płyta doprowadziła. Choćby w sferze radiowej…

A tak, słyszałem coś o tym (śmiech).

Tak piąte przez dziesiąte, obiło się o uszy (śmiech). Spodziewaliście się, że wywołacie takie trzęsienie ziemi? Jak odebraliście całą tę sytuację?

My się niczego nie spodziewaliśmy. To dla mnie jest najgorszy numer na tej płycie a zobacz jaki zamęt zrobił. To też pokazuje, jak ważny w piosence jest tekst.

Słyszałam właśnie, że uważasz, że jest to najgorszy kawałek z całego albumu, a jednak został singlem…

Musieliśmy dać coś ludziom, żeby pokazać, że działamy. Ja jeszcze miałem gitary do nagrania do pozostałych kawałków  i wychodziło, że „Twój ból..”. to tak naprawdę jedyna gotowa piosenka, więc padło na nią. Ja się, prawdę mówiąc, tak bałem tego, co to będzie… Nie widziałem nawet wcześniej teledysku, bo nagraliśmy go w dniu premiery. Obawiałem się tego, jak ludzie zareagują na taki dziwny twór muzyczny. Od kogoś usłyszałem opinię: „W Trójce wam tego na pewno nie puszczą”, a dzień później znaleźliśmy się na szczycie listy przebojów (śmiech). W kolejnym dniu już nas na liście nie było. Chodzą plotki, że sami zaplanowaliśmy to wszystko.

Ciekawa teoria, chyba nie wpadłabym na to.

Cała ta sytuacja była tak absurdalna, że naprawdę nikt się nie spodziewał, że to się tak potoczy. W każdym razie zdecydowanie, paradoksalnie, Trójka przyczyniła się do tak dużego sukcesu tego albumu. Muzycznie singiel, który tak wywindował płytę, jest zdecydowanie najgorszy, ale Kazik napisał po prostu bardzo dobry tekst. Świetny, prosty, dosadny, bez agresji.

A jednak w punkt, jak zawsze.

Dokładnie, w punkt. Ale on to potrafi, bardzo dobrze potrafi.

Twój ból… jest według Ciebie najgorszym utworem na płycie, a który jest najlepszym? Gdybyś mógł dziś wybrać inny kawałek na singiel, na który byś postawił?

Na Chińczyków…, na pewno!

Tak typowałam.

Chińczycy… są świetni, to jest wspaniała kompozycja, taka z jajem. Założyliśmy przy okazji tej płyty kapelę Kazik i bardzo lubię grać ten numer na koncertach.

Z Kazikiem, oprócz kapeli, zawiązaliście też „duet producencki”…

Tak, ja wymyśliłem, że jesteśmy duetem producenckim – on jest producentem generalnym, a ja wykonawczym. Bardzo podoba mi się to określenie. Kazik zostawił mi przy produkcji wolną rękę, no może oprócz aspektów związanych z głośnością wokalu, bo tu miał bardzo dużo do powiedzenia (śmiech).

Mam wrażenie, że świetnie jako ten duet się rozumiecie i bardzo dobrze się uzupełniacie. Czy takie tzw. flow mieliście od zawsze, czy zmieniło się to, zacieśniło, ostatnio – w tym właśnie pandemicznym czasie?

Na pewno zbliżyliśmy się do siebie przez pandemię, bo spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu, natomiast ja z Kazikiem nagrałem już w życiu wiele płyt, zanim jeszcze zacząłem grać w Kulcie. Pierwszą płytą, były Piosenki Toma Waitsa, potem był Czterdziesty pierwszy, który miał być swoją drogą Czterdziestym, ale żeśmy go tak długo nagrywali, że zanim płyta była gotowa, to Kazik miał już 41 a nie 40 lat (śmiech). Pracowaliśmy też razem przy Los się musi odmienić i zrobiliśmy parę ścieżek do filmów, np. o Janku Wiśniewskim, kojarzysz?

Czarny Czwartek, oczywiście.

No to ja tam też gram na wszystkich instrumentach – na bębnach, basie, gitarze. Zrobiliśmy również muzę do filmu Yuma i teraz do 25 lat niewinności, więc ja z Kazikiem współpracuję już naprawdę od dawna. Gdybyśmy się nie lubili, to byśmy ze sobą nie współpracowali. Poza tym gramy razem w kapeli, a kapela to jak rodzina. Jesteśmy przyjaciółmi.

A propos kapeli. Jesienią ukazała się koncertowa płyta z Kultowego, dosłownie i w przenośni, występu na Pol’and’Rock. Jak wspominasz to wydarzenie, które zgromadziło, bądź co bądź, rekordową publiczność?

Tak, słyszałem o tym rekordzie. Ze sceny trudno było to oszacować, ale rzeczywiście, gdzie nie spojrzałem, tam byli ludzie. Morze ludzi, po horyzont. Z koncertu nie pamiętam prawie nic. Jak wyszedłem na scenę, to pierwszy raz nogi się pode mną ugięły z wrażenia. Grałem na tej scenie już kilkukrotnie, jeszcze na Woodstocku z innymi formacjami, ale takiej liczby osób nie widziałem nigdy. Niesamowite przeżycie.

Domyślam się, że emocje były ogromne. Domyślam się również, że mieliście świadomość, że wiele osób długo czekało na ten koncert, co z jednej strony mogło działać motywująco, z drugiej natomiast – zapewne – podnosiło poprzeczkę co do stawianych przed samym sobą wymagań. Myślę więc, że strach, pomimo wieloletniego doświadczenia scenicznego, jakie przecież macie, jest tu całkowicie zrozumiały.

Tak naprawdę to ja mam tremę przed każdym koncertem tak gdzieś do trzeciego numeru. Do tej pory nie potrafię się tego pozbyć, bo mi zawsze bardzo zależy.

A czy jest jakieś miejsce lub jakiś festiwal, na którym zawsze chciałeś zagrać, a jeszcze nie było okazji?

Chyba graliśmy już na wszystkich festiwalach, może z wyjątkiem Open’era, ale nie wiem czy my się tam w ogóle wpasowujemy. Kiedyś może miałem marzenia, żeby np. na Wembley zagrać, ale dziś już nie mam takich potrzeb.

Z chęcią bym Was tam zobaczyła, myślę, że dalibyście radę zapełnić sporą część stadionu.

(śmiech) Dzięki, to miłe. Wiesz co, gramy rok w rok na Wyspach i zapełniamy dosyć spory klub, ale Wembley byśmy nie zapełnili, nie ma takiej opcji. No, chyba że grając przed Stonesami. A właśnie, to jak już możemy sobie tak pofantazjować, to moim takim największym marzeniem jest zagrać właśnie przed nimi, to jest moja ukochana kapela.

Och, Stonesi są bezsprzecznie wspaniali! Byłeś na ich ostatnim warszawskim koncercie?

Nie byłem, nic mi nie mów.

Nie mówię w takim razie. Ale myślę, że jeszcze będzie okazja nadrobić.

Mam taką nadzieję.

Rolling Stonesi są kultowi, ale Kult też jest bez wątpienia jednym z najważniejszych i – nomen omen – najbardziej kultowych zespołów na naszej rodzimej scenie rockowej. Nie ma również wątpliwości co do tego, że ma jedną z najwierniejszych i najlepiej zorganizowanych grup fanowskich w kraju. Jak patrzysz na to z perspektywy członka zespołu? Taka świadomość pomaga? Czy bywa to uciążliwe?

Oczywiście, że pomaga. To jest super uczucie! Ja jestem fanem Kultu od dzieciaka. Mając 15 – 16 lat trafiłem do Stodoły, do Sali 06, gdzie poznałem Piotra Morawca i Andrzeja „Szczota” Szymańczaka, świętej pamięci perkusistę grupy. I to było dla mnie ogromne wow ja po prostu byłem totalnym fanem Kultu. Granie w tym zespole jest spełnieniem moich marzeń. Dla muzyka najważniejsze jest to, że ma odbiorcę. Grałem już w różnych formacjach, dużo mniej popularnych, gdzie przychodziło 50 osób na koncert i to też oczywiście było fajne, to też ma swój urok. Ale stawanie przed takim audytorium, przed jakim stajemy z Kultem, to jest chyba spełnienie wszystkiego dla muzyka. To, że ci ludzie przychodzą, słuchają, bawią się, śpiewają; że cały czas ich nie ubywa, a wręcz przeciwnie – mam wrażenie, że z roku na rok jest ich coraz więcej – to najlepsze, co może być.

To prawda, również odnoszę wrażenie, że tych odbiorców przybywa. Widzę, że na koncerty przychodzą całe pokolenia–starszych fanów raczej nie ubywa, a z pewnością poszerza się grono tych młodych odbiorców.

To fakt, że na nasze koncerty przychodzi kilka pokoleń. A jeszcze a propos tych KULT-turystów, to ja większość z tych ludzi znam osobiście. Oni zawsze na koncertach zjawiają się dużą grupą, wcześniej. Umawiają się i przyjeżdżają z całej Polski. Wtedy jest okazja, żeby napić się wspólnie herbaty i sobie pogadać… To jest naprawdę bardzo fajna grupa ludzi przeróżnych zawodów.

Jak powiedziałeś, sam byłeś fanem Kultu od zawsze. Możliwość grania w swojej ukochanej kapeli to z jednej strony spełnienie marzeń, ale z drugiej – spore wyzwanie. Może działać napędzająco, ale może działać też paraliżująco. Co było dla Ciebie najtrudniejsze, gdy dołączyłeś już do zespołu?

Ja się tam przede wszystkim nie czułem na swoim miejscu. Zanim zacząłem grać, to przez 8 lat jeździłem z Kultem jako techniczny. Przez ten czas osłuchałem z muzyką, wiedziałem, jak to ma brzmieć. I jak wszedłem do grupy na miejsce Banana, to na początku było to dla mnie takie trochę świętokradztwo.

Jak sobie z tym poradziłeś?

Miałem kiedyś swoją kapelę – Kasia i Wojtek – i zatrudniłem do niej Banana, żeby grał tam na basie ze mną. Ja w Kulcie grałem jego gitary, a on w Kasi i Wojtku grał basy, które ja stworzyłem. I tak sobie to odczarowałem. Teraz, po 13 latach w Kulcie, czuję się już jak u siebie.

Od niedawna macie też nowych muzyków w grupie. Ostatnia Płyta powstała już z Konradem Wantrychem i Mariuszem Godziną w składzie. Czy wraz z nimi w zespół wstąpiła nowa, świeża energia? Mam wrażenie, że świetnie bawiliście się, nagrywając ten materiał. Myślę, że to bardzo  przebija się na tym krążku, jest wyraźnie słyszalne.

Bawiliśmy się bardzo dobrze. Jest wspaniała atmosfera w zespole. Jeżeli chodzi o Konrada Wantrycha, to odkryłem go przez przypadek. U nas w studio nagrywana była ścieżka dźwiękowa do filmu o Kalinie Jędrusik. Któregoś dnia przyszedłem do studia i usłyszałem, jak ktoś zasuwa tam na fortepianie. Od razu powiedziałem: „ja chcę z nim grać”, a że miałem już pomysł na projekt iWojtek to poszedłem do niego i zapytałem: „Konrad, mam taki projekt w planach, chciałbyś wziąć w nim udział?”. Nie dość, że okazał się świetnym muzykiem, to okazał się też po prostu świetnym człowiekiem. Po iWojtku przeszliśmy razem do płyty Zaraza a potem Konrad dołączył do Kultu.

Tę dobrą atmosferę i dobrą energię widać też na żywo, na scenie. A propos, aktualnie gracie zaległe, przeniesione z zeszłego roku, koncerty i występujecie na bieżących, letnio-outdoorowych festiwalach. Czy planujecie coroczną, Pomarańczową Trasę? Wiem, że trudno w tych czasach cokolwiek zaplanować, ale może…

Oczywiście, że tak! Jeżeli tylko sytuacja pozwoli to trasa jak najbardziej, będzie. Jak mogłoby nie być Pomarańczowej Trasy?

No właśnie! Cieszę się, że w zeszłym roku udało Wam się wbić w to takie okienko między lockdownami i w październiku, rzutem na taśmę, „Pomarańczowy” koncert w Warszawie się odbył.

Aa, ten na Syrence, tak, super było! To był w ogóle pierwszy koncert Kultu z nowymi chłopakami. A Ty byłaś na nim, prawda?

Byłam i bardzo cieszę się z tego, że miałam taką możliwość, bo czułam, że to będzie ostatni koncert na kolejne nie wiadomo ile miesięcy.

No to powiem Ci, że teraz gramy dużo lepiej niż wtedy.

Powiedzieliście, że przewrotnie nazwana Ostatnia Płyta ostatnią płytą de facto nie będzie. Myślicie już nad jakimś nowym materiałem czy skupiacie się na razie na graniu?

Nie, nowych materiałów nie mamy póki co w planach. Mamy co grać. Mamy Ostatnią Płytę z Kultem, mamy Zarazę z Kazikiem, więc jest co robić. Ja też dalej działam ze swoimi wokalistami. Niedawno nagrałem Czekoladę z Darią Adamczewską i Ty i ja z Wojtkiem Stefanowskim. Chłopak ma 19 lat i jestem pod jego ogromnym wrażeniem. Jest bardzo pracowity, sumienny, jak na nastolatka to dość niespotykane, żeby być tak dojrzałym i tak dobrze wiedzieć, czego się chce. Poza tym naprawdę świetnie śpiewa.

Te ostatnie 2 numery to jednorazowe akcje czy planujesz z Darią i Wojtkiem kolejne nagrania?

Tak, z tymi wokalistami to jednorazowe akcje, choć los bywa przewrotny i nigdy nie mówię nigdy. Na jesieni planuję kolejne castingi na wokalistów.

Trzymam więc kciuki za kolejną edycję projektu, wyczekuję kolejnych singli i życzę – nam wszystkim – aby jesienne koncerty mogły się odbyć bez przeszkód.

Bardzo dziękuję i do zobaczenia pod sceną, oby już wkrótce.

About Zeen

Power your creative ideas with pixel-perfect design and cutting-edge technology. Create your beautiful website with Zeen now.

Więcej wpisów
Maski, cienie i blaski. Jonathan Bree na koncercie w Gdańsku (relacja)