Postawił wszystko na jedną kartę – napisał wypowiedzenie z korpo, rzucił dobrą pracę w Londynie i wrócił na Śląsk, z którego kiedyś uciekł, żeby to właśnie tu zająć się tym, co od zawsze w nim siedziało, ale od czego z różnych względów na wiele lat odszedł – muzyką. Jakub Skorupa wjechał na tory polskiej sceny muzycznej wydanymi w styczniu 2021 roku Pociągami towarowymi i od tamtej pory ten skład niezmiennie się rozpędza. Magda Żmudzińska miała możliwość dosiąść się po drodze i porozmawiać z Kubą o tej niezwykłej podróży. Popatrzyli też razem wstecz, bo w końcu bez tego co za nami, nie byłoby tego co na horyzoncie. W przededniu premiery debiutanckiego krążka artysty zapraszamy Was na pokład, dołączcie do tej wyprawy.
Rozmawiamy tuż po Twoim koncercie w warszawskiej Brackiej 20. Jak wrażenia? Kończysz już powoli trasę, a wiem, że gdy ją zaczynałeś to przed wyjściem na scenę byłeś blady ze strachu. Jak wygląda to pół roku później? Oswoiłeś się z występowaniem przed publicznością? Te emocje udało się trochę opanować?
Rzeczywiście przed koncertem w Katowicach było tak, że ani ja, ani członkowie mojego zespołu nie mieliśmy pojęcia, co się wydarzy. To był pierwszy raz, kiedy występowałem w roli lidera grupy i to była wielka niewiadoma. Nowe było dla mnie to, że nie dość, że trzymam gitarę, to jeszcze coś paszczą wykonuję. Teraz, kilka miesięcy później przynajmniej wiem, że jakoś da się to wszystko pogodzić. Bardzo dużo daje mi też obecność zespołu, to że wykonujemy te piosenki razem. Mam przede wszystkim wielką frajdę z grania tego materiału przed ludźmi. Spotkanie z publicznością jest dla mnie niesamowitym doświadczeniem – po pierwsze ogromnie cieszy mnie to, że ludzie w ogóle przychodzą na te koncerty, a po drugie, że po koncercie podchodzą do mnie i mówią: „wiesz co, te teksty coś dla mnie znaczą”.
Identyfikują się z nimi.
Dokładnie. I to jest coś, co najbardziej sobie cenię – że te historie, które opowiadam, sprawiają, że ludzie odnajdują się w tym, że mówią: „wiesz co Kuba, miałem podobnie” albo „czuję podobnie”. Niesamowite, że nadajemy na tych samych falach. To jest chyba dla mnie w tym wszystkim najważniejsze i najfajniejsze, że pomimo całej tej mojej tremy udaje nam się z publicznością nawiązać jakąś nić porozumienia i ludzie zaczynają reagować na te piosenki.
Gdzieś wyczytałam, że Twoją muzykę ktoś określił jako „soundtrack milenialsów”. Rozglądałam się dziś po publiczności i choć rzeczywiście sporo tzw. milenialsów dało się zauważyć, to nie wiem, czy tak do końca zgodziłabym się z tym stwierdzeniem. Jak Ty zidentyfikowałbyś swojego odbiorcę? Widujesz wśród publiczności reprezentantów różnych generacji czy faktycznie dominuje ta jedna?
Jest bardzo różnie, bo widzę, że słuchają tego także ludzie po 50-tce i 60-tce, w wieku moich rodziców, a czasem po koncercie podchodzą do mnie też i osoby, które mają po 19-20 lat i mówią: „Kuba, wiesz co, fajnie, że ktoś w Polsce robi w tym momencie taką muzykę”. Tak naprawdę wiek jest bez znaczenia. Bardziej liczy się ten określony rodzaj wrażliwości i spojrzenia na świat. I chyba o to w tym chodzi – bez względu na to, czy masz 60 lat czy 20, pewne rzeczy przeżywasz na tej samej częstotliwości. Właśnie to widzę w tych swoich odbiorcach. Jest taka nić spajająca, wspólny mianownik. Nie da się określić wieku, płci tej grupy. Słuchają tego bardzo różni ludzie, którzy szukają czegoś w muzyce. I ja też tego szukam.
W którymś z wywiadów powiedziałeś, że muzyka jest dla Ciebie jak zapach albo jak smak – że kojarzy Ci się z czymś konkretnym – określonym czasem, miejscem, z konkretnymi wydarzeniami i emocjami. Mnie Twoja muzyka kojarzy się właśnie z latami 90., z dzieciństwem. Jesteśmy w ogóle w podobnym wieku. I wiem, że te lata 90. są też dla Ciebie bardzo ważne, że w ogóle cały czas są w Tobie. Czy nie masz poczucia, że to jest taki trochę case generacyjny właśnie – że my wszyscy poniekąd z tych lat 90. nie wyszliśmy, że jedną nogą cały czas w nich tkwimy?
Chyba tak jest po części. Lata 90. były, dla mnie przynajmniej, bardzo specyficznym okresem w życiu. Z jednej strony to nie były łatwe czasy. Polska przechodziła transformację ustrojową, wiele działo się w sferze gospodarczej i politycznej. Widziałem problemy, z którymi mierzyli się wówczas dorośli. Ale z drugiej strony, byłem wtedy dzieckiem, które chłonęło przede wszystkim wrażenia, otoczenie i muzykę. Skupiałem się na zupełnie innych rzeczach. I to wszystko się działo bez dostępu do Internetu, w bardzo analogowy sposób. Wtedy czas płynął o wiele wolniej. Dzisiaj wszystko pędzi w szalonym tempie. To, co się stało ze mną w ciągu minionego roku, to też było szalone i ekspresowe. Wiesz, wrzuciłem piosenkę do Internetu i tak naprawdę niczego się po tym nie spodziewałem, nie miałem żadnych oczekiwań. A 12 miesięcy później widzimy się i rozmawiamy na moim koncercie w Warszawie.
Wyprzedanym koncercie, dodajmy.
Dokładnie, wyprzedanym. Cały ten proces związany z upublicznieniem mojej muzyki, z nagrywaniem płyty, z komunikacją z fanami, zaszedł bardzo szybko.
I trochę się też po drodze wydarzyło.
Tak, wydarzyło się sporo. Wystąpiliśmy na Męskim Graniu w Krakowie, zaledwie parę dni po tym, jak zagrałem swój pierwszy koncert w życiu. Pierwsze miesiące po wydaniu Pociągów towarowych to był okres kolejnych fal pandemii, czas kiedy siedziałem w domu, i ta rzeczywistość była dla mnie wtedy bardzo wirtualna. Dopiero teraz, gdy spotykamy się na koncertach, to to wszystko nabiera takiego prawdziwego sensu, realnego wymiaru. Dopiero teraz widzę, że ta muzyka rzeczywiście w jakiś sposób zaistniała, że to coś robi ludziom. Być może dorastanie w świecie bez Internetu sprawiło, że te spotkania na żywo mają dla mnie największą wartość.
Może właśnie dlatego nas tak cały czas ciągnie do tamtego okresu, te spotkania w realu mają tu kluczowe znaczenie.
Tak myślę. Bez względu na to, jaki ten czas wtedy był, wszystko, co nas otaczało, w zupełności nam wystarczało. Wielu moich znajomych spoza Śląska pytało: „co tam na tym Śląsku w ogóle jest?!”. Dla mnie wtedy tam było wszystko, tyle, ile potrzebowałem. Wychodziłem z domu, miałem swoich znajomych, spędzaliśmy razem czas. Jest więc chyba tak, jak powiedziałeś – że mamy dziś po trzydzieści parę lat, żyjemy w bardzo szybko wydarzającym się świecie, i im większe jest tempo, tym bardziej ciągnie nas wstecz. Do tych momentów, kiedy czasu na nudę było nieco więcej, kiedy mieliśmy więcej oddechu, więcej swobody, i relacje były zupełnie inne. Kiedy żeby z kimś się spotkać, to po prostu szedłeś i pukałeś do drzwi albo dzwoniłeś domofonem. Wydaje mi się, że te pierwsze kilkanaście lat to jest bardzo kluczowy okres w życiu, kształtujący nas i wpływający na to, kim jesteśmy dziś. Myślę, że mamy szczęście, że dorastaliśmy w latach 90. To był unikalny czas. Ale muszę powiedzieć, że ja też bardzo lubię obserwować dzisiejszych 20 – sto czy nastolatków. Uważam, że to też jest fenomenalne pokolenie ludzi bardzo otwartych na świat, ludzi pozbawionych kompleksów, bardzo asertywnych. I myślę, że, tak jak śpiewał klasyk: „każde pokolenie ma swój czas”.
Powiedziałeś też w którymś z wywiadów, że system edukacyjny, ten według którego my szliśmy, powoduje, że zapominamy o swoich marzeniach, o tym kim chcieliśmy być będąc dziećmi, gdy wydawało nam się, że wszystko jest możliwe. Nie masz wrażenia, że obecnie ta młodsza generacja idzie już właśnie zupełnie inną drogą? A może system nie zmienił się w ogóle, ale zmienił się charakter pokolenia?
Myślę, że na to wpływa kilka czynników. System edukacji miał wtedy nieco większe znaczenie w takim sensie, że utrwalał mit, że jeśli nie pójdziesz na studia, to „coś tam”. Więc lepiej, żebyś skończył obojętnie jaki kierunek studiów, ale żebyś miał ten tytuł magistra, bo to ci coś w życiu da. Dzisiaj chyba łatwiej jest dostrzec, że jest bardzo wiele różnych dróg i każda z nich jest ok.
O tak, pamiętam jak mówiło się „ucz się ucz, bo skończysz w zawodówce”, co miało wówczas negatywny wydźwięk. Paradoksalnie, często dziś ludzie po bardzo ukierunkowanej edukacji, z konkretnym zawodem, są w lepszej sytuacji niż liczni absolwenci socjologii, politologii czy innych popularnych w naszych czasach kierunków humanistycznych.
No właśnie. Paradoks jest taki, że my dorastaliśmy w czasach, gdy zamykało się szkoły zawodowe, gdy stawiano na ogólną edukację, a okazało się, że niekoniecznie ma to sens. To jest jedna rzecz. Ale druga jest taka, że system – jako taki – chyba niewiele się zmienił. Może zmieniło się podejście do zawodówek, ale to, co się przede wszystkim uległo transformacji, to czasy, zasoby i mentalność rodziców. I myślę, że Internet też ma w tym swoją dużą zasługę, bo dziś jesteś w stanie obserwować tę wielowątkowość świata, a nie tylko to, co dzieje się wokół ciebie. No i ginie w tym wszystkim ten mainstreamowy przekaz – że musisz skończyć studia i znaleźć dobrą pracę, cokolwiek ta dobra praca oznacza.
Wiem, że interesowałeś się muzyką już we wczesnych latach dzieciństwa, ale potem porzuciłeś ją na wiele lat. W międzyczasie zajmowałeś się mnóstwem różnych, innych rzeczy. Dopiero rok temu zdecydowałeś się powrócić do tego, co w Tobie od dziecka siedziało. Co sprawiło, że poczułeś, że to jest właśnie ten moment? Że chcesz się podzielić teraz swoją muzyką, że jesteś na to gotowy?
Ta dekada pomiędzy 21 a 30 rokiem życia to był rzeczywiście w moim przypadku etap poszukiwań – szukania swojego miejsca w świecie, zdobywania wykształcenia, nieustannych zmian. Po 30-tce zdałem sobie sprawę z tego, że w jakimś sensie przebyłem drogę, którą chciałem lub którą wydawało mi się, że powinienem przebyć. I jednocześnie zdałem sobie sprawę z tego, że czegoś mi w życiu brakuje. Okazało się, że tym czymś jest właśnie muzyka, tworzenie, pisanie piosenek. I stwierdziłem: kiedy, jak nie teraz. Wróciłem do Polski, postawiłem w zasadzie wszystko na jedną kartę, jeszcze nie wiedząc, jak to się potoczy, i zacząłem intensywnie pracować nad materiałem. Wypuszczenie do sieci Pociągów Towarowych było w zasadzie zwieńczeniem tej drogi. I w ogóle się nie spodziewałem, że zupełnie obcy ludzie zaczną do mnie pisać: „Kuba, kurczę, ten numer mi coś robi”. Czyli co? Czyli jednak wybranie drogi muzycznej ma nie tylko wewnętrzny sens dla mnie, ale też daje coś innym ludziom? Że oni na to reagują? Bo wiesz, to są dwie odrębne rzeczy – tworzenie dla siebie i zderzenie się z reakcją innych osób. Myślę, że tak czy owak bym robił i wydawał muzykę, niezależnie od odbioru, ale ta reakcja też daje ci takie dodatkowe potwierdzenie, motywacyjnego kopa i poczucie, że warto.
Prawda, to zawsze jest takim niesamowitym katalizatorem. A co oprócz zamiłowania do piosenki Imię deszczu Piaska, którą osobiście również bardzo lubię, spowodowało, że postawiłeś na współpracę akurat z Kubą Dąbrowskim?
O tak, Imię deszczu było tu decydujące! Obaj uwielbiamy ten kawałek! Ale tak już całkiem serio, Kuba był tą osobą, która uwierzyła w te moje piosenki, nawet w momencie, gdy mi tej wiary brakowało.
Znaliście się wcześniej?
Nie, my się poznaliśmy zupełnie przypadkiem w Warszawie, na Saskiej Kępie. To też było bardzo niedawno, bo ledwie kilka miesięcy przed wypuszczeniem Pociągów. Ten numer był wówczas w takiej wersji wstępnej, którą nagrałem z Grzesiem Pikulińskim. I nie do końca wiedziałem, co zrobić z tym materiałem, byłem w kropce. Ale Kuba w to uwierzył i powiedział: „Stary, robimy płytę, cokolwiek się wydarzy, będę cię wspierał, zrobimy to razem. Idźmy z tym dalej.” Był pierwszą osobą zupełnie z zewnątrz, która usłyszała ten materiał w bardzo surowych wersjach. Powiedział: „Wiesz co, wydaje mi się, że jak się trochę przyłożymy, to zrobimy z tego coś naprawdę dobrego, co będzie chwytało za serca.” No i zaczęliśmy działać. Naszym głównym założeniem było doprowadzenie tych wszystkich piosenek, które często były nagrane w taki sposób, że coś tam sobie gram na gitarze, coś tam mruczę pod nosem, do takiego momentu, kiedy siądziemy razem przed głośnikami i stwierdzimy, że to jest dokładnie to, co powoduje, że mamy ciarki na plecach. To była nasza główna motywacja, żeby zrobić to po prostu dla siebie. Jest wiele elementów, które nas różnią – jesteśmy w innym wieku, pochodzimy z różnych miejsc, z innych środowisk, kształtowała nas nieco inna muzyka (jak pracowaliśmy nad moją płytą to Kuba musiał przesłuchać parę grunge’owych albumów, bo nie wiedział nawet do końca co to jest grunge – urodził się w momencie, kiedy on już się kończył), ale mamy też wiele punktów wspólnych – jednym z głównych jest ksywa mojego i jego taty, bo obydwaj mieli taką samą – Jimi. Wspólne fascynacje muzyczne też się pojawiły, do tej pory tak naprawdę je odkrywamy.
A propos płyt grunge’owych – wiem, że Pearl Jam miał dla Ciebie duże znaczenie i że tak naprawdę dzięki nim zacząłeś się zagłębiać w cały ten nurt. 30 lat po tym jak grunge’owa rewolucja wybuchła, by za parę lat się skończyć, jej spuścizna wciąż żyje, wciąż o niej mówimy i wciąż sięgają po nią coraz młodsze pokolenia. Co według Ciebie stanowi o sile tej muzyki?
Wydaje mi się, że przede wszystkim emocje. Bo jednak grunge jest oparty na dużej dawce emocji, często surowych, podobnie jak punk rock, z którego przecież też dużo czerpał. A w muzyce chodzi przede wszystkim o emocje. Jestem cały czas mega zaskoczony, jak widzę dziś licealistów z naszywkami Nirvany na plecakach. Myślałem, że te czasy minęły, a okazuje się, że nie. Ta muzyka, niełatwa w odbiorze jakby nie było, wciąż żyje.
Grunge pomagał też wielu dzieciakom odnaleźć swoje miejsce w świecie. O takim poszukiwaniu własnego miejsca są też m.in. Pociągi towarowe. Poruszasz w nich także kwestię często trudnych do zdefiniowania korzeni. Dorastałeś na Śląsku, ale Twoja rodzina nie pochodzi stamtąd. Mimo wszystko, mimo że – jak sam przedstawiasz w tekście utworu – nie do końca wiesz, czy stąd jesteś, mam wrażenie, że ta śląska tożsamość jest jednak dla Ciebie ważna.
Byłem ostatnio na Uniwersytecie Śląskim na spotkaniu ze studentami kierunku, który się bardzo fajnie nazywa i który podejrzewam, że w ogóle jest ekstra – Sztuka Pisania – i właśnie wiele pytań było o tę śląską tożsamość i o to, co Śląsk dla mnie znaczy. Okazało się, że kiedy zadano mi te pytania, to ja tak naprawdę miałem bardzo duży problem ze znalezieniem odpowiedzi. Czy Śląsk jest dla mnie istotny czy nie? Okazuje się, że Śląsk jako miejsce jest przeze mnie opisywany w piosenkach, ale częściej dlatego, że tam przebywam, że stamtąd jestem, że to jest rzeczywistość, która mnie po prostu otacza. Ale ja w żaden sposób nie próbuje przedstawiać tej rzeczywistości, opisywać jej w sposób negatywny czy pozytywny, nie próbuję jej oceniać. To jest bardziej organiczne. Gdybym mieszkał w lesie i codziennie patrzył na drzewa, to bym pewnie śpiewał o tych drzewach. Ale że mieszkam w miejscu, gdzie dominuje kolor czarny, to przedstawiam ten świat właśnie takim. Dodatkowo mój tata był górnikiem, a ja mieszkając przez 18 lat w Knurowie pod Gliwicami, patrzyłem codziennie z balkonu czwartego piętra na hałdy. Myślałem zresztą – jak miałem kilka lat – że to są Himalaje. Tak że te doświadczenia i ta wyobraźnia miały swoją moc. Takie rozkminy, jak w Pociągach towarowych – co to jest za miejsce, skąd ja się tam wziąłem itd. – to przyszło dopiero w późniejszym wieku, kiedy jako dorosły człowiek wróciłem na Śląsk. Wtedy dopiero zacząłem się zastanawiać jaka jest historia Gliwic, gdzie obecnie mieszkam. Jako nastolatek, pomimo tego, że czułem się tu dobrze, raczej chciałem stamtąd wyjechać, wyrwać się, zobaczyć co jest gdzieś indziej. Jak miałem 13 lat, pierwszy raz pojechałem do Barcelony. Wyobraź sobie, że mieszkasz w miejscu, gdzie ziemia jest czarna, dookoła głównie hałdy, i nagle jedziesz do takiego miasta, gdzie architektura i kolory cię powalają. Myślisz sobie, że ten świat potrafi być totalnie inny, niesamowity. I podejrzewam że wtedy zaczęło to we mnie kiełkować, że fajnie by było wyjechać, pozwiedzać trochę, uciec. Szczególnie że lata 90. na Śląsku to też był taki czas dużych przeobrażeń, zamykania kopalni, strajków, więc sporo się działo. Ja to wszystko chłonąłem na swój sposób i pewnie gdzieś tam sobie wymyśliłem siebie daleko od tego miejsca, a okazało się, że po latach wróciłem i to właśnie tu zacząłem szukać swojej drogi na nowo. Teraz mieszkam w Gliwicach, bardzo sobie cenię to miasto.
Takim śląskim utworem też jest Barbórka. Weronika Szymańska z portalu Rytmy.pl napisała, że: „Barbórka to esencja Jakuba Skorupy, nieco ponura, do granic możliwości melancholijna i smutna, a w tym wszystkim tajemnicza i intrygująca. I oczywiście co najważniejsze, jak zawsze bezpośrednia do szpiku kości”. Zgodziłbyś się z tym stwierdzeniem? Ile Jakuba Skorupy jest w Barbórce?
Nie do końca bym się zgodził, bo Barbórka jest tylko jakimś wycinkiem mnie, każda z moich piosenek jest jakimś elementem tego, co ja przeżywam, przeżywałem, co myślę. Barbórka jest poświęcona bardzo specyficznemu fragmentowi tego wszystkiego, temu ciemniejszemu.
Ale jest takim bardzo osobistym kawałkiem dla Ciebie, prawda?
Jest, ale tak samo osobistym jest numer Wakacje i Deszcz. Ja traktuję te utwory na równi. Wakacje są utworem o tym, że jest we mnie to światło, cieszę się z codzienności, znajduję w życiu chwile dziecięcej beztroski. Natomiast Barbórkę potrzebowałem napisać z różnych względów – z jednej strony, żeby sobie uporządkować jakieś tematy, a z drugiej strony to wyniknęło gdzieś z rozmów z moimi znajomymi, którzy również dorastali na Śląsku. Ten okres listopada i grudnia był rzeczywiście zawsze bardzo trudnym czasem takiego zderzania się z tą wszechobecną obecnością alkoholu.
„W grudniu całe osiedle napierdolone”
Tak, to jest bardzo ważna fraza w tej piosence. Barbórka trochę wyniknęła więc z tego zderzenia naszych doświadczeń, kiedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, co przeżywaliśmy jako dzieci. To jest bardzo poruszający, ale jednak tylko fragment rzeczywistości. Cała moja pierwsza płyta opowiada o różnych elementach tej układanki. I jeśli pytasz, czy ta melancholia to jest coś, co mnie określa, to ja bym powiedział, że tak, ale że to jest tylko jedna z wielu rzeczy. Bo jednak tego, co mnie ukształtowało, jest całe spektrum.
Do Barbórki zrobiliście też genialny klip. Całkowicie fabularny, ze scenariuszem i reżyserią. Ale równie fantastyczne są dla mnie klipy do Pociągów towarowych i Wypowiedzenia z korpo, które sam zrealizowałeś. Wiem, że zawodowo zajmowałeś się animacją, ale odnoszę wrażenie, że jesteś również dobrym dokumentalistą, uważnym obserwatorem. Jak powstawały oba te klipy? Miałeś pomysł na użycie tych konkretnych materiałów archiwalnych czy trafiłeś na nie przypadkiem?
Jeśli chodzi o Pociągi, to miałem jakieś skojarzenia, których szukałem w sieci. Jak już rozpoczynałem montaż, to zacząłem się odzywać do ludzi, którzy prawdopodobnie nakręcili te materiały, żeby uzyskać zgodę na ich wykorzystanie. To był długi proces, ale było warto.
Dla mnie ten klip to esencja lat 90. w Polsce.
Powiem Ci, że długimi godzinami oglądałem materiały zamieszczone na YouTube’ie związane z tym czasem. Zacząłem wybierać pewne fragmenty, one zaczęły się układać w historię i jakimś dziwnym sposobem zgrały się z piosenką, która de facto nie do końca opowiada o latach 90. Ale kiedy zestawiłem sobie ten obraz z muzyką, stwierdziłem, że nie ma innej drogi, ten klip musi tak wyglądać.
Cieszę się, że tak zostało, idealnie to wszystko ze sobą współgra. A jak było z klipem do Wypowiedzenia z korpo?
Podstawą tego teledysku był gość tańczący w LA na Venice Beach, gdzie ludzie jeździli dookoła na wrotkach, a on sobie po prostu pośrodku nich tańczył. I dla mnie ten człowiek był taką kwintesencją podejścia: ok, jestem tu i teraz i robię to, co chcę, po swojemu. Byliśmy ze znajomymi w Los Angeles w 2015 roku, wtedy nakręciłem to ujęcie. Od razu wiedziałem, że chciałbym je kiedykolwiek wykorzystać, w jakiejkolwiek piosence. No i przyszedł rok 2020, zacząłem pracować nad swoimi utworami i stwierdziłem: może właśnie to jest ten moment? I ten fragment stał się inspiracją do stworzenia całego klipu, podróży właśnie w tamtą stronę, od pociągu jadącego z Gliwic do Katowic, przez podróż samolotem, do zanurzenia stóp w Pacyfiku. I to wszystko zaczęło mieć sens. Ja w ogóle bardzo lubię zestawiać muzykę z obrazem, mój zawód animatora też w tym trochę pomaga.
A myślałeś o tym, żeby robić też zawodowo klipy? Oprócz muzyki?
Na pewno chciałbym robić nadal część moich klipów, do moich piosenek, a czy dla kogoś to nie wiem, bo ja bardzo osobiście traktuję sztukę. Wydaje mi się, że żeby powstało coś niesamowitego, musi być taka silna iskra pomiędzy twórcami. Tym bardziej więc cenię sobie teledysk do Barbórki, przy którym pracowało naprawdę wiele osób, a moja rola przy tym sprowadzała się do tego, że mówiłem tylko: ok, to mi się podoba. Po prostu. I to też wynikało z tego, że znaliśmy ludzi i byliśmy co do nich w 100% pewni, że podołają zadaniu, że nadajemy na tych samych falach.
Płyta już za chwilę ukaże się na rynku, jak dotąd poznaliśmy 5 singli, dziś na koncercie usłyszeliśmy sporo kawałków, które nie były jeszcze nigdzie upubliczniane. Czy wszystkie znajdą się na albumie?
Tak, wszystkie oprócz coveru Kazika, Taty dilera.
Fajne jest to, że w tych naszych czasach nie trzeba trzymać się jednego gatunku, można mieszać różne style muzyczne. Sam z tych możliwości korzystasz, mogliśmy to dziś zaobserwować. Czy stylistycznie płyta będzie też tak zróżnicowana? Będą te gitary i perkusja, tak wyraźnie słyszalne? Wiadomo, że brzmienie utworów na koncercie vs na płycie zawsze się różni, ale zastanawiam się, czy album będzie bardziej rapowy, czy może będzie zapuszczał się w bardziej rockowe klimaty? A może będzie to mix?
Brzmienie płyty będzie na pewno bardziej zrównoważone, niż to co usłyszałaś dziś na żywo, będzie bardziej spokojna. Ale mi też zależało na tym, żeby koncerty były żywiołowe. Jeśli chodzi o mieszanie stylistyk, wynika to z tego, że słucham różnej muzyki, pomimo moich grunge’owych i rockowych korzeni, na mojej drodze pojawił się też rap i jazz. Na płycie próbuję łączyć te wszystkie gatunki. Być może jest to taki trochę postmodernistyczny krążek, gdzie z jednej strony można usłyszeć lekką tęsknotę za piosenkami z lat 90., a z drugiej strony – jednocześnie – można usłyszeć tą zróżnicowaną gatunkowość, którą spaja narracja prowadzona przez mnie na wokalu. Główną osią jest tu opowieść.
Czekamy zatem z niecierpliwością na premierę. Mamy początek roku, a ja już wiem, że ta płyta jest w moim topie The Best Of 2022.
Bardzo miło, dziękuję. Słyszałem całą płytę i przyznaję, że jest też już w moim topie (śmiech).