Red Scalp

Powrót kosmicznych Indian. Koncert Red Scalp w Gdańsku (relacja)

Są zespoły, do których musimy dojrzeć. Gdy pierwszy raz pojawiają się w naszym życiu, nie jesteśmy gotowi, aby w pełni docenić ich kunszt. Spotkanie po kilku latach sprawia jednak, że odkrywamy je na nowo, i znajdują wyjątkowe miejsce na naszych osobistych muzycznych listach.

Takim zespołem był w moim przypadku pleszewski Red Scalp. Niby znałam, niby byłam kilka razy na koncercie, czasem słuchałam ze znajomymi, którzy uwielbiają stoner rocka, ale był to dla mnie zespół w tle. Wszystko zmieniło się w 2019 roku za sprawą płyty “The Great Chase In The Sky”. Kosmiczni Indianie z Wielkopolski zawładnęli moim sercem, bo w ich rozbudowanych kompozycjach wreszcie usłyszałam coś, czego zwykle brakuje mi w polskiej muzyce – dojrzały koncept i przekaz, a wszystko to podane w szlachetnej formie, bez oglądania się na trendy czy liczbę lajków. Szczerość i autentyczność zespołu, a także nietypowa artystyczna wizja sprawiły, że zapragnęłam znów znaleźć się na ich koncercie, jednak na tę okazję przyszło mi czekać aż cztery lata. Nasze drogi skrzyżowały się ponownie dopiero w listopadowy wieczór, gdy Red Scalp zagościł na scenie gdańskiego klubu Drizzly Grizzly (razem z Dolą i Ampacity).

Ach, co to był za koncert… Nie spodziewałam się tak mocnego wejścia, jakie nastąpiło wraz z pierwszymi taktami Lost Ghosts. Tytułowy utwór z drugiej pełnowymiarowej płyty to tak naprawdę Red Scalp w pigułce – gitarowy fuzz, wieloznaczny, uduchowiony tekst, hipnotyczna linia melodyjna i dziesięć minut czystej ekstazy okraszonej sensualnym saksofonem. Zapomniałam już, że na żywo cała energia z płyt pojawia się w zdwojonej formie – podbija ją chemia między członkami zespołu i plastyczny głos Jędrka “Scaramangi” Wawrzyniaka. To, co dzieje się w drugiej połowie utworu, to istne szaleństwo – saksofonowa solówka przechodzi w wariackie gitarowe pościgi, a pogoni dopełnia przeniesienie prowadzącego wokalu na wyższą tonację. Nie mam pojęcia, jak udało się utrzymać to zawrotne tempo do samego końca (prawie cztery minuty), ale chapeu bas. Moja radość osiągnęła apogeum, gdy drugim utworem okazało się Mothertime. Otwierające ostatnią płytę sześciominutowe arcydzieło pokazuje bardziej energiczną, jednak równie chwytliwą stronę zespołu. Nie wiedziałam, że w tym utworze pojawia się dodatkowy bęben; nie wiedziałam również, że tak złożona kompozycja może obronić się podczas występu doskonałym dopracowaniem każdego szczegółu (ten dwugłos!).  Następnie usłyszeliśmy dwa jeszcze bezimienne utwory z nadchodzącej płyty. Zaskoczyło mnie ekstensywne użycie syntezatorów, pozornie gryzące się ze stonerem, jednak to Red Scalp – u nich wszystko ze sobą współgra idealnie, nawet pozornie niepasujące do siebie elementy. Wygląda na to, że najnowszy album będzie odważnym eksperymentem i ukłonem w stronę lat 90. (umieram z ciekawości!). Na koniec koncertu zespół sięgnął po pierwszy album, z którego usłyszeliśmy również tytułowe Rituals. Mój smutek, że nie była to Tatanka, szybko przerodził się w zachwyt, utwór ten bowiem pokazuje nieco bardziej “klasycznie” stonerową twarz zespołu – więcej gitarowego brudu, rozciągniętych riffów i zblazowany (w sensie pozytywnym) wokal. Dawno nie żałowałam, że godzina minęła tak szybko… 

Dlaczego był to jeden z lepszych koncertów, w jakich ostatnio uczestniczyłam? Powody mogę wymieniać w nieskończoność, ale (pomijając subiektywne uwielbienie dla Red Scalp) najważniejszy z nich to nieskrępowana energia, przetransferowana idealnie z albumów wprost na scenę. Jeśli dodamy do tego świetny kontakt z publicznością, oddanie dla muzyki bez zważania na przeszkody (pęknięta struna, która rozwala palec!) i artystyczną konsekwencję przy jednoczesnym przekraczaniu wyznaczonych przez siebie ram i odważne dźwiękowe próby (nadchodząca płyta!), to mamy przepis na sukces. Nawet jeśli nie lubicie stoner rocka, nawet jeśli nie słyszeliście o tym gatunku, ale bliskie Waszemu sercu są gitarowe brzmienia w ostrzejszej, acz melodyjnej i naprawdę chwytliwej wersji – koniecznie posłuchajcie Red Scalp, zanim bilety na ich koncerty będą rozchodziły się szybciej niż ciepłe bułeczki (co niechybnie nastąpi po wydaniu przez nich kolejnej płyty). Słuchałam Tame Impala zanim było modne, wiem, co mówię.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

About Zeen

Power your creative ideas with pixel-perfect design and cutting-edge technology. Create your beautiful website with Zeen now.

Więcej wpisów
Fenomen Seattle. Relacja z wydarzenia „MoPOP Founders Award 2020, honoring Alice In Chains”