Od pierwszych chwil spotkania Jann dał się poznać jako pełen pozytywnej energii i radosnego nastawienia do świata młody człowiek, który przede wszystkim stawia na wierność sobie. Autor tekstów, kompozytor, producent, wokalista i performer wystąpił na tegorocznym OFF Festivalu aż dwukrotnie. Jednocześnie też był to pierwszy festiwal, w którym brał udział, o czym wspominał z niekrytą ekscytacją. O sposobach funkcjonowania na rynku muzycznym po transferze ze świata klasyki w pop oraz Powerze nadającym sens jego twórczości z reprezentantem wytwórni FONOBO Label podczas katowickiego święta muzyki niezależnej porozmawiała Ania Grabowska.
Ania: Jakie emocje towarzyszą ci świeżo po występie? Podziel się na gorąco.
Jann: Teraz mam już takie zupełne inne emocje, bo jestem dziś już po drugim koncercie. Pierwszy z nich grałem na Scenie Leśnej i tam dałem z siebie 200 procent. Bardzo ciężko przygotowywałem się do tego setu, chciałem, żeby był super dopracowany. Mogę powiedzieć, że jestem z siebie zadowolony i mam nadzieję, że ludzie mają tak samo. Zszedłem stamtąd wyczerpany, tym bardziej że był to koncert (na Scenie Leśnej − red.) w totalnym słońcu. Ludzie zwrócili tę energię, którą ja im dałem. Drugi koncert tego samego dnia zagrałem na Scenie Martensa. To był już zupełnie inny set – akustyczny, spokojniejszy, miałem okazję pokazać swoją twórczość od innej strony.
Czyli nomen omen − Power, który dajesz z siebie na płycie i na koncertach, wrócił ze zdwojoną siłą.
Wraca zdecydowanie i to jest super. Ja tę płytę napisałem, żeby dać ludziom power, jeśli go potrzebują, tak jak ja go potrzebowałem. Cieszę się, że to działa na ludzi.
To pierwszy tak intensywny fragment twojej kariery.
Wydaje mi się, że to jest trochę taki turning point. Nigdy w życiu nie byłem na żadnym festiwalu, nawet w roli uczestnika. Pierwszy festiwal, na którym jestem, to jest festiwal, na którym gram i to od razu na dwóch scenach, i w dodatku jest to OFF!
Zazdroszczę ci tego uczucia. Pamiętam swój pierwszy duży, poważny festiwal, na którym byłam i to również był OFF! Zrobił na mnie wtedy ogromne wrażenie − nie tylko muzycznie, ale całą swoją otoczką, atmosferą, która na nim panowała.
Energia, wspólne wymienianie się nią z muzykami, z publicznością − super to było. Na Leśnej Scenie grał po mnie Jakub Skorupa, super było dzielić scenę z takimi artystami. To jest przemiłe móc spotykać się z artystami w takich okolicznościach i móc wymieniać się tą energią. Jestem bardzo wdzięczny za to i cieszę się, że mogę to robić. Na to właśnie czekałem.
Tak naprawdę na rynku jesteś jeszcze bardzo krótko. Jakie były twoje wyobrażenia o nim, zanim jeszcze się tu znalazłeś tak w pełni. Co myślałeś o tym rynku muzycznym, kiedy się jeszcze uczyłeś? Jak to funkcjonuje od środka z twojej perspektywy, jak to czujesz?
To jest ciekawe pytanie, bo mój sposób myślenia o rynku muzycznym w Polsce był inny. W Wielkiej Brytanii studiowałem Music Business i będąc tam, dopiero zacząłem poznawać realia tamtejszego rynku. W Polsce zupełnie nie wiedziałem, czego się spodziewać. Zazwyczaj podchodzę do wszystkiego z dosyć otwartą głową i raczej staram się nie być uprzedzonym człowiekiem. Wydaje mi się ważne, żeby nie mieć uprzedzeń, ale być świadomym tego, co się robi. Fani mi mówili, żebym szedł pod prąd tak, jak im się wydaje, że idę i żebym się nie dawał i nie poddawał. Jeśli ma się świadomość tego, co się robi − a ja myślę, że taką mam − robi się to faktycznie z miłości, to się tego nie zmieni dla niczego i dla nikogo.
Dużo o tym mówisz. Z kilku innych rozmów, do których dotarłam, wywnioskowałam, że do swojej pracy podchodzisz bardzo emocjonalnie, z wielkim oddaniem − całym sobą wchodzisz w to, czym się akurat zajmujesz. Czy będąc już wewnątrz, czujesz, że sztuka, którą wyznajesz, która jest w tobie i którą się dzielisz jest w takim samym stopniu traktowana przez innych? Doszło do pewnej weryfikacji tego, co wcześniej o tym myślałeś?
Im bardziej wchodzę w to, tym bardziej wydaje mi się, że wszystko jest w jakiś sposób wartościowe. Zdecydowanie nie mnie oceniać tę wartość. Jeśli ma się odbiorców, to znaczy, że dla kogoś to, co robisz jest ważne. Ludzie mogą cię oceniać, ignorować, wyśmiewać, albo chwalić itd., ale jeśli masz odbiorców, to to jest chyba najważniejsze. Tak samo jeśli chodzi o szczerość wobec samego siebie. Mi się wydaje, że jeśli się już otworzysz, jeśli jest to szczere, nie jest to na pokaz i pochodzi faktycznie z wewnątrz, to się jakoś znajdzie swój outlet. A nawet jeśli nie, to warto to robić. Nie chcę być osobą, która nadaje wartość czyjejś sztuce.
A otworzyły ci się jakieś nowe perspektywy, jakieś nowe spojrzenia na te wartości w sztuce, w muzyce?
Na pewno. Ja się bardzo dużo uczę, podchodzę też do tego z pokorą. Mam bardzo dużo do nauczenia, ale mam też super ludzi, z którymi pracuję w FONOBO. To też jest ważne, żeby znaleźć kogoś, komu można zaufać. Zaufanie w tym biznesie to jest tricky rzecz − trzeba wiedzieć, kiedy zaufać, a kiedy postawić na swoim. To jest bardzo trudne, żeby znaleźć ten balans. Warto więc otoczyć się ludźmi, którym się ufa. Wydaje mi się, że uczę się cały czas, nabieram nowego spojrzenia na różne rzeczy. Zderzam się z różnymi sytuacjami, z których bardzo dużo wyciągam.
Bardzo się cieszę, że mówisz o tym, że trafiłeś na dobrych ludzi, będąc na początku kariery. To nie jest takie oczywiste, jak być powinno.
Trudno jest znaleźć ludzi, którym można zaufać. Bardzo możliwe, taka jest popularna obiegowa opinia. Trzeba mieć też duży dystans i − znów o tym mówię, zawsze o tym mówię, ale będę o tym mówił − trzeba najpierw wyjść z założenia, że robi się to dla siebie. Jeśli wchodzisz w coś i zauważasz, że to nie jest to, co chciałbyś robić, jeśli coś jest niezgodne z tobą, zawsze możesz się wycofać. To wymaga odwagi, ale trzeba być wiernym sobie.
A co klasyka ma w sobie, czego nie ma pop oraz co pop ma takiego, co sprawiło, że z nim się związałeś?
Ja zawsze mówię, że nie poszedłem na dłuższą metę w klasykę, bo klasyka jest odtwórcza. Studiując klasykę, uczy się teorii muzyki, historii muzyki, ale nie ma takiego parcia na to, żeby tworzyć, żeby tej wiedzy używać. Głównie dlatego zdecydowałem, że skupię się na popie. Zawsze chciałem być performerem − tańczyć i śpiewać na scenie, a to w klasyce jest bardzo ograniczone. Pamiętam, gdy uczyłem się śpiewu klasycznego, to moja nauczycielka mówiła mi, że muszę stać w taki a nie inny sposób. Bardzo mało było tam swobody. A po drugie − powtórzę się − nie chciałem iść w odtwórczość. Co ciekawe, ja nigdy nie uważałem się za dobrego twórcę. Zacząłem pisać z konieczności, bo stwierdziłem, że nikt mi muzyki nie napisze, więc napiszę ją sobie sam. Wydaje mi się, że jakoś mi to weszło w krew i muszę być w procesie twórczym. W klasyce odnajduję inne rzeczy − ja nadal z niej bardzo czerpię i myślę, że można to usłyszeć w mojej muzyce. Cały czas czerpię z doświadczenia, które zdobyłem podczas edukacji klasycznej, ale wolę to wykorzystywać na własny sposób.
Mała scena czy scena festiwalowa?
Ja się dobrze czuję na wielkiej scenie, ponieważ lubię się na niej bawić, lubię tańczyć, wygłupiać się. Dziś po Scenie Leśnej miałem ciekawe doświadczenie, bo schodząc z niej, praktycznie od razu wszedłem na Scenę Martensa, gdzie zagrałem akustyczny set. Ludzie byli uważni i podchodzili z ogromnym szacunkiem, co było dla mnie bardzo fajne. Ale jeśli mam wybierać, to duża scena to jest to, mimo że na mniejszych też gra się super przyjemnie.
Już wiem, że jesteś pierwszy raz na festiwalu, ale czy przyjechałeś tu z jakimś założeniem artystycznym, jeśli chodzi o pozycję słuchacza? Chcesz się otworzyć i znaleźć coś zupełnie nowego?
Nie będę ukrywał, że bardzo liczyłem na Rinę Sawayamę, więc jestem trochę zawiedziony, że nie wystąpiła. Ale co do innych artystów, to czekam na Mura Masę, bo też bardzo go lubię i mam duży sentyment do jego twórczości. Słyszałem oysterboy’a − grał w tym samym czasie co ja, więc nie mogłem pójść, ale miał scenę obok mnie i to, co do mnie dochodziło, bardzo mi się podobało. Mam takie koncerty, na które chcę pójść − na Mura Masę czy Metronomy − ale chciałbym też zobaczyć Q, którego nie znałem. Jestem otwarty, zobaczymy, co się wydarzy.
I tak już podsumowując − co dalej?
Szykuję się na kilka koncertów, w tym na występ na Great September w październiku, będę grał też w Budapeszcie. Cały czas piszę też nową muzykę, dzisiaj zagrałem parę przedpremierowych numerów, które ujrzą światło dzienne już niedługo. Na razie szczegółów nie będę zdradzać, ale mogę zaprosić na moje sociale – tam na pewno będę informował o wszystkim na bieżąco.
Jasne. Bardzo ci dziękuję. Życzę wszystkiego dobrego i trzymam mocno kciuki za twoją karierę.
I ja dziękuję.